
Pojechałam, żeby rozłożyć sobie mózg na części i poskładać go na nowo. Nie miałam pojęcia co mnie czeka
Gdybyś miała możliwość uwolnić się od hałasu, pośpiechu na 10 dni… Gdybyś odsunęła zewnętrzny zgiełk, wszystkie problemy nie tylko swoje ale i całego świata na 10 dni… Czy potrafiłabyś pobyć sama z sobą z własnymi myślami, pragnieniami ale i demonami przez 10 dni… Miałabyś zapewnione spełnienie wszystkich twoich potrzeb związanych z życiem – jedzenie, picie, lokum, bezpieczeństwo… W zamian miałabyś zachować milczenie, oddać wyłączony telefon do depozytu, zostawić książki, materiały piśmiennicze i elektronikę. W tej ciszy miałabyś oprócz podstawowych czynności życiowych z zamkniętymi oczami oddać się koncentracji na wszystkich doznaniach z jakim mierzy się twoje ciało. W grupie ludzi z tą samą intencją a jednocześnie z samą sobą. Trudne? Zapewne niejedna osoba uznała by to za dziwny, wręcz szalony pomysł.
Jak z pędzącego auta wpadłam na salę medytacyjną
O 14:30 odpalając auto wpisuję w nawigację miejsce docelowe w którym mam odbyć 10 dniowy kurs. Pojawia mi się niepokojąca informacja w telefonie, że po dotarciu na miejsce będzie już zamknięte. Ruszam. Jednak ta informacja wprowadza niepokój i nerwowo szukam numer telefonu do ośrodka. -halo tu…. zaczynam nie śmiało – jadę na kurs, który mam odbyć od dzisiaj, jednak pomyliłam godziny i dotrę po zamknięciu ośrodka. Czy ktoś mnie wpuści? Pytam z nadzieją wyczekując odpowiedzi – halo dzień dobry. A dlaczego Pani tak póżno przyjedzie? jestem obecnie poza ośrodkiem 200 km, ale myślę, że ktoś Panią wpuści. Tą informacją mój rozmówca kończy naszą rozmowę a ja zostaję z chaosem w głowie. A jak nie wpuszczą? Jak będzie już zamknięte? Ale mam koc i poduszkę w aucie, mogę spać tam. Sama siebie uspakajam. Jadę szybko 120km/h, 130km/h. Wyprzedzam sznur aut lewym pasem, droga jest mokra a przede mną ciemne chmury zwiastują deszcz lub śnieg. Czuję się nie komfortowo. Mam wrażenie, że każda komórka w moim ciele ma inną częstotliwość drgań. Z tak niespokojnym rozdygotanym umysłem wpadam na teren ośrodka. Jest godzina po zamknięciu jednak udaje mi się zarejestrować i zameldować. Zapewne ktoś słysząc mój zdesperowany glos przez telefon zostawia mi tę możliwość.
Jak wygląda to miejsce?
Ośrodek znajduje się w lesie. Metalowe ogrodzenie szczelnie osłania od przypadkowych gości. Zostawiam auto na terenie ośrodka i z niewielką walizką idę do recepcji oznaczonej strzałkami. Wchodzę do niewielkiego pomieszczenia wypełnionego wieszakami i półkami na buty. Ściągam buty i w kurtce ciągnąc walizkę za sobą wchodzę do dużego, jasnego pomieszczenia z ustawionymi tam stolikami i krzesłami – to jadalnia. Przy ścianie siedzą dwie około trzydziestoletnie dziewczyny. Jedna z nich wręcza mi kwestionariusz do wypełnienia. Są tu informację dotyczące danych osobowych, doświadczenia z medytacjami, zawodzie, kontaktu do najbliższych. Zostawiam wyłączony telefon, dostaję kartkę z numerem pokoju oraz kluczyk do depozytu na dokumenty. Mam czas na rozpakowanie się w swoim pokoju i przygotowanie do kolacji. Mój pokój mieści się w jednym z podłużnych domków, których jest tutaj 6 a w każdym domu mieszka 20 osób, pokoje są jednoosobowe.


Pomieszczenia nie są zamykane na klucz. W każdym znajduję się drewniane łóżko, wiszący regał i drążek z wieszakami na ubrania. Jest też łazienka z WC, umywalką i prysznicem.

Ubieram pościel na przygotowaną kołdrę i poduszkę, wyciągam ubrania oraz przybory toaletowe i idę na kolację. To jedyna kolacja w tym ośrodku. Przez cały pobyt serwowane będą tylko śniadania, obiady w formie posiłków wegańskich. Na kolację dostajemy zupę z fasolką szparagową, burakiem, ziemniakami i kapustą. Jest bardzo wodnista, minimalna ilość warzyw. Do zupy ciemny chleb, humus, dżem, margaryna roślinna i ogórek kiszony. Do picia herbata, kawa inka, mięta, rumianek i melisa. Dziewczyn jest około 50. W różnym wieku. Przewaga trzydziestolatek. Są tez dwie kobiety po 70 i kilkanaście po 50. Najwięcej jest kobiet mówiących po polsku, trochę po angielsku, czesku i francusku. Słyszałam ( dzisiaj jeszcze można rozmawiać do pierwszej wspólnej medytacji ) też język ukraiński. Po kolacji dostajemy kilka instrukcji odnośnie najbliższych dni spędzonych tutaj. Możemy zadać jeszcze pytanie do opiekunki i zaczyna się czas szlachetnego milczenia.
Kiedy chcesz coś w swoim życiu zmienić jest tylko jedno miejsce do którego musisz się udać. Musisz się udać w podróż w głąb siebie.
O godz 20:00 pierwsza medytacja w sali medytacyjnej, która znajduję się w osobnym budynku. Dostajemy swoje miejsce na matach. Mam numer 28. Wchodząc po wyczytaniu na salę zabieramy ze sobą przygotowane koce, poduszki do medytacji, podpórki pod nogi. Przed nami na podwyższeniu siedzi kobieta około 50 letnia, a po drugiej stronie, gdzie siedzą mężczyżni również na podwyższeniu siedzi mężczyzna w podobnym wieku. Oboje są rasy hinduskiej. Zapada cisza. Z odtwarzacza docierają do nas dżwięki, które brzmią niezbyt przyjemnie. Muszę to nazwać wprost, nie chcę nikogo obrazić ale dżwięki te brzmiały jak głos przepitego faceta z pod budki z piwem. Nie do wytrzymania. Za chwilę dostajemy instrukcję również z odtwarzacza jak medytować. Zaczniemy od techniki annapana, która polega na obserwacji oddechu i subtelnych doznań w zacieśnionym obszarze pod naszym nosem, zaczynając od dziurek nosa kończąc na górnej wardze. Mamy zwrócić uwagę czy wdychane i wydychane powietrze jest zimne czy ciepłe, czy mocne czy delikatne. Co to odczucie powoduję w tym niewielkim obszarze, który obserwuję. Trudno mi jest wysiedzieć w tej niewygodnej dla mnie pozycji z wyprostowanymi plecami, w siadzie skrzyżnym, z podniesioną głową do góry. Czuję jak drętwieje mi prawa noga, jak ból w plecach przeszywa moje ciało. Nie potrafię się skupić. Siedzę z zamkniętymi oczami tak jak podano w instrukcji. Delikatnie zerkam przed siebie sprawdzając czy tylko ja mam problem z siedzeniem w bezruchu. Z boku sali dobiegają do mnie odgłosy chrząkania, wzdychania i pokasływania. Jak wytrwać całą godzinę gdy czas wydaję się wiecznością. Oczywiście nie ma tutaj żadnego zegara więc tym bardziej sytuacja jest trudna. Po godzinie wracam do pokoju. Po ciężkim dniu rozpoczętym w maksymalnym chaosie aż do czasu spędzonego na godzinnym bezruchu biorę prysznic i z ogromnym bólem głowy kładę się spać. Jutro pobudka o 04:00. Zaczynamy 10 dniową medytacje w ciszy.
Jak wygląda plan dnia na kursie
04:00 pobudka
04:30 – 06:30 medytacja na sali medytacyjnej lub w własnym pokoju
06:30 – 08:00 przerwa na śniadanie
08:00 – 09:00 medytacja na sali medytacyjnej ( obowiązkowa )
09:00 – 11:00 medytacja na sali medytacyjnej lub w własnym pokoju
11:00 – 12:00 przerwa na obiad
12:00 – 13:00 odpoczynek lub spotkania indywidualne z nauczycielem
13:00 – 14:30 medytacja na sali medytacyjnej lub w własnym pokoju
14:30 – 15:30 medytacja na sali medytacyjnej ( obowiązkowa )
15:30 – 17:00 medytacja na sali medytacyjnej lub w pokoju ( według instrukcji nauczyciela )
17:00 – 18:00 przerwa na herbatę
18:00 – 19:00 medytacja na sali medytacyjnej ( obowiązkowa )
19:00 – 20:15 wieczorny wykład na sali medytacyjnej
20:15 – 21:00 medytacja grupowa na sali medytacyjnej
21:00 – 21:30 czas na pytania do nauczyciela
21:30 powrót do pokoi, gaszenie światła, cisza nocna
Dzień pierwszy
Uważność była praktykowana i rozwinięta przez Buddę około 50 r.p.n.e. Celem jej nie było oczyszczenie umysłu z niechcianych myśli lecz zatrzymanie uważności na obecnej chwili, na tym co w tym momencie odczuwamy. Patrząc na swoje życie zdaję sobie sprawę jak dalekie jest to uczucie we mnie. Jak rzadko świadomie odczuwam wszystko co robię w danym momencie. Mam nadzieję, że coś uda się zmienić. O godzinie 04:00 mój budzik głośno sygnalizuje pora wstawać! Przeciągam się leniwie na łóżku, by za chwilę wstać. Myję zęby, twarz przemywam zimną wodą. Na zewnątrz słyszę rozchodzący się, coraz głośniejszy dżwięk gongu.

Wkładam kurtkę i buty. Po wyjściu z pokoju chłodny poranek szybko mnie rozbudza. Jest koniec listopada. Mocniej otulam się kurtką i idę w stronę sali medytacyjnej. Siadam na macie bezszelestnie, próbując usadowić się wygodnie. Otulam plecy kocem, zamykam oczy. Postępuję według instrukcji nauczyciela. Biorę delikatnie wdech, potem wydech, wdech, wydech… Po godzinie wracam do pokoju. Mam jeszcze godzinkę do śniadania. Wskakuje do łózka na drzemkę. O godzinie 07:00 idę na śniadanie. Śniadanie podawane w formie szwedzkiego stołu oferuję. Kaszę jaglaną, komosę ryżową, płatki owsiane z rodzynkami, masło orzechowe, dżem, chleb ciemny i ryżowy, ogórek kiszony, humus. O godzinie 08:00 medytacja na sali medytacyjnej. Na początku znany już gardłowy dżwięk nieprzyjemnie odbija się echem po sali. Póżniej skupiamy się na oddechu. Jest mi trudno. Mam niespokojny umysł. Jestem rozkojarzona i mam problemy aby odczuwać jakiekolwiek doznania w ciele. Nie, to się nie uda, dlaczego nie potrafię tego zrobić? Rano o godzinie 04:30 gdy byłam tutaj z niewielka grupą medytujących było mi łatwiej. Teraz to takie trudne. Słyszę jak za mną na macie oddycha głośno jakaś dziewczyna. Z mojej lewej strony jakaś inna dziewczyna głośno kręci się, poprawia wprowadzając chaos w mojej głowie. Oj trudna jest ta godzina. Po godzinnej medytacji na sali mają zostać starsze uczennice ( to te które są kolejny raz na kursie ). Wracam do pokoju, padam na łózko i pozwalam odpocząć plecom.
Po obiedzie spaceruję po ścieżkach lasu sosnowo- brzozowego. Położenie tego niewielkiego lasku zaraz obok budynków w których mieszkamy pozwala na spacery w samotności. Mijam spacerujące dziewczyny ale nie patrzymy na siebie, mijamy się bez słowa, bez kontaktu wzrokowego według zaleceń. Bardziej jestem w stanie rozpoznać buty mijanych dziewczyn, niż ich twarze. Po wieczornej medytacji pierwszy wykład. Możemy usiąść z opartymi o ścianę plecami. To dla nas ogromna ulga. Wykład jest w formie nagrań po angielsku z tłumaczeniem na język polski. Starszy siwy już Hindus o imieniu Goeinka tłumaczy nam jak ma wyglądać prawidłowy oddech , który pomoże nam skupić się na odczuciach w ciele. Podczas medytacji nie powinniśmy wizualizować, ani powtarzać jakąś mantrę. Musimy starać zatrzymać się w chwili obecnej. Tu i teraz. To trudne, zwłaszcza, że umysł będzie nawykowo wracał do przeszłości lub wybiegał w przyszłość.
Jedyny czas kiedy możesz coś zrobić dla siebie to dziś
Dzień drugi
Rano budzi mnie rozbrzmiewający w ciszy dżwięk gongu. Zwlekam się z niechęcią z łóżka. Patrzę na zegarek jest godzina 04:15. Z bólem głowy idę na salę medytacyjną zadając sobie po drodze pytania. Po co ty tam idziesz? Przecież boli cię głowa, nie jest to medytacja obowiązkowa, w większości pokojach światło nawet się nie zapaliło, większość dziewczyn śpi. Po co tam idziesz…. Na sali grupka kilku osób w skupieniu, z zamkniętymi oczami jest już w stanie medytacyjnego skupienia. Siadam równiez w milczeniu, cichutko otulając się kocem. Jest magiczne cicho. Moja niechęć mija w tym momencie. Próbuję zgrać się z tą ciszą, uciec od myśli, skupić się i trwać… Przy śniadaniu zauważam, że jest kawa z kofeina w słoiku. Zalewam wrzątkiem pachnący napar i zabieram go do swojego pokoju. Chcę w skupieniu podelektować się jej smakiem. Ależ ja uwielbiam smak kawy. Po dwóch dniach bez kawy smakuje wyśmienicie.
Medytacja na sali już nie sprawia mi tak dużego dyskomfortu jak wczoraj, ale kręgosłup nadal nie pozwala utrzymać ciała w bezruchu. Czy uda mi się kiedyś osiągnąć taki stan, że poczuję nie tyle błogostan, co spokój w sobie, bez oczekiwań na zakończenie ciągnącej się godziny, bez myślenia czy zegar przesuwa wskazówki do przodu czy przypadkiem nie zatrzymał się niezauważalnie. Po godzinie nasza nauczycielka Fillipe, piękna kobieta z Indii czyta siedem nazwisk, w tym moje. Mamy usiąść przed nią, na przygotowanych poduszkach i wspólnie medytować. Fillipe zadaję nam pytania. Czy potrafisz skupić się na swoim oddechu? Czy twój umysł nie ucieka w przeszłość lub w przyszłość? Odpowiada każda z nas po kolei. Póżniej chwilę medytujemy razem i wracamy do swoich pokoi aby medytować dalej już samej w ciszy lub aby odpocząć. Oczywiście odpoczywam. Nie jestem gotowa na to by siedzieć w skupieniu i medytować kolejną godzinę. Biorę zimny prysznic, by wypełnić czas oczekiwania na obiad. Na obiad o 11:00 godzinie idę już trochę głodna. O ile śniadania są powtarzalne, to obiad zawsze jest niespodzianką. Dzisiaj są ziemniaki, kalafior, soczewica, komosa ryżowa i sos massala. Massala to sos pomidorowy zawierający mleko kokosowe i różne przyprawy, najczęściej gotową mieszankę garam masala. Pyszny. Spacer po obiedzie wprowadza mnie w zadumę. Może to brak bodżców zewnętrznych sprzyja temu nastrojowi. Moje myśli są wyciszone. Zastanawiam się jak daleko jest to miejsce od cywilizacji, bo nie słychać tutaj żadnego odgłosu aut, nawet szczekania psa. Jechałam tutaj w pospiechu, bez uważności, po ciemku i nie zarejestrowałam tego. Tak właśnie żyję na co dzień goniąc, nie skupiając się na szczegółach. Czy uda mi się chociaż to trochę zmienić? Tak bardzo bym chciała.
Dla naszego zdrowia psychicznego równowaga umysłu jest bardzo ważna. Zazwyczaj reagujemy automatycznie na to, co się wokół nas dzieje. Często chcielibyśmy reagować inaczej, ale trudno jest nam to zrobić bo zanim pomyślimy, to już zaczynamy działać. Uważność wykształca z nas umiejętność zwrócenia uwagi na to, co nasz umysł tak naprawdę robi.
Podczas medytacji wieczornej dociera do mnie, że mija już kolejny dzień tutaj. Czas bezpowrotnie mija. Niestety mam trudności podczas próby siedzenia w bezruchu na macie. Najbardziej przeszkadzają mi dolegliwości ze strony brzucha. Gazy, przelewania, wzdęcia nie pozwalają się wyciszyć wręcz powodują, że jestem spięta i wyczekuję aż czas szybko minie. Niestety tym razem mam wrażenie, że ktoś złośliwie zatrzymał zegar. Powód dolegliwości, banalnie prosty. O godzinie 17:00 w przerwie na herbatę, młodsi uczniowie, czyli ci co są na kursie pierwszy raz oprócz herbaty, wody z cytryną i wody z imbirem mogą zjeść jabłko, gruszkę lub banana. Zjadłam pół jabłka i pół gruszki. Pektyny i błonnik z owoców w połączeniu z wodą zadziałał tak na mnie, że trudno było mi ujarzmić jelita. Obiecałam sobie, że już do końca mojego pobytu tutaj nie zjem owoców popijając wodą.
Ale to nie koniec złych dla mnie odczuć w tym dniu. Wykład o godzinie 20:15 pozbawił mnie pozytywnego nastawienia na ten kurs. Nasz hinduski wykładowca pochodzenia birmijskiego Goeinka mówi o grzechu, karmie i karze za nasze przewinienia. Wychowana w błędnym przekonaniu, że za wszystkie swoje przewinienia będziemy ukarani, a w religii której mnie uczono powtarzaliśmy bijąc się w pierś moja wina, moja wina czyniąc nas w ten sposób winną i grzeszną. Ta nauka miała służyć wychowaniu społeczeństwa w poczuciu winy, braku pewności siebie, zabierając ludziom poczucie sprawczości i poczucie szczęścia. Miałam tutaj się wyciszyć, miałam osiągnąć spokój a tym czasem mój umysł nastroszył się i zbuntował. Nie potrafię zasnąć, dżwięk tykającego budzika napina mnie jak strunę. Zawijam budzik w gruby ręcznik i wynoszę do łazienki.
Dzień trzeci
Rano budzę się sama o 04:10. Nie idę na medytację, nie czuję takiej potrzeby. Myślę, że to po wczorajszym wykładzie zostały negatywne emocje. Obracam się na bok i śpię do śniadania. Po śniadaniu idę na medytację, jest obowiązkowa. Instrukcja podana przez nauczyciela jest czytelna i nawet udaje mi się skupić na odczuciach z obszaru trójkąta od czubka nosa poprzez obszar obu dziurek w nosie do górnej wargi. Robię wdech nabierając powietrze prawą dziurką w nosie i następnie obserwuję delikatny przepływ chłodnego powietrza aż do momentu gdy lewą dziurką ogrzane powietrze opuszcza tą strefę powodując łagodne mrowienie w obszarze górnej wargi. Nawet nie wiem kiedy upłynęła godzina. Z spokojem, ufnością opuszczam salę. Listopadowe słońce o poranku przyjemnie muska moją twarz. Zapominam o dyskomforcie wczorajszego dnia.
Z dużą nadzieją przyjmuję zasady panujące w ośrodku
*Unikanie szkodliwych działań, które mogłyby wzburzyć umysł.
*Powstrzymywanie się od zabijania wszelkich istot
*Od kradzieży
*Od kłamstwa
*Aktywności seksualnej
*Zażywania środków odurzających
Przez pierwsze trzy dni na każdej z trzech obowiązkowych medytacji jesteśmy uczeni uspokojenia oraz koncentracji umysłu przy pomocy oddechu. Ma nam to pomóc wyostrzyć umysł, aby przez kolejne sześć dni nauczyć się poprawnie praktykować vipassanę.
Dzień czwarty
Dzisiaj nie idę na poranną medytację- jeszcze zdążę pomedytować pomyślałam i przestawiam w budziku alarm na godzinę o 06:30. Po śniadaniu robię sobie kubek gorącej kawy i wracam do swojego pokoju. To czas tylko mój.

W świecie w którym żyjemy na co dzień dżwięki wypełniają nasze głowy bez przerwy. Muzyka, telewizja, klaksony, telefony i komputery. Niewielką część naszego dnia spędzamy w ciszy. W zupełnej ciszy. Rano po przebudzeniu sięgamy po telefon, po wejściu do samochodu włączamy radio, a gotując obiad słuchamy muzykę, a do tego dochodzi mnogość dźwięków, które bez przerwy tworzymy w naszych własnych głowach. Zastanawiałam się ile chwil każdego dnia spędzam w całkowitej ciszy? Prawdopodobnie bardzo mało. Ponieważ nasze środowisko wewnętrzne i zewnętrzne staje się coraz głośniejsze. Czytałam ostatnio badania naukowe z których wynika, że hałas ma niekorzystny wpływ na nasze zdrowie. Gdy doświadczamy go regularnie przez wiele miesięcy, podnosi nam ciśnienie krwi, zwiększa ryzyko zawału serca, a także stopniowo osłabia słuch. Nie trzeba badań aby samemu zauważyć, że głośne dźwięki podnoszą poziom stresu, poprzez aktywację ciała migdałowatego w mózgu i powodują wydzielanie kortyzolu – hormonu stresu.
O godzinie 08:00 obowiązkowa medytacja. Skupiam się na odczuciach w przestrzeni niewielkiego trójkąta od górnej części nosa aż po górną wargę. Chcę doświadczyć wszystkich odczuć w tym obszarze bez wymuszenia, bez oczekiwania. Już mi łatwiej. Swędzi mnie prawe oko. Tak bardzo trudno nie sięgnąć ręką i nie przetrzeć tego miejsca. Z całych sił skupiam się na oddechu. Wdech, wydech, wdech… Po chwili dociera do mnie, że już nie swędzi mnie oko, a nie potarłam go. Siedzę w bezruchu, już mi łatwiej utrzymać tę pozycję ciała, już nie czuję drętwienia nóg, czy bólu w plecach. Po godzinnej medytacji czas na przerwę 10 minut. Po tym czasie wracamy na salę. Z głośników odtwarzacza słychać zachrypnięty głos: ” Start over, start over Zacznij od nowa, zacznij od nowa. Bez oczekiwań, bez oceny. Pozwól sobie na doświadczenie tego co jest w obrębie dziurek nosa i górnej wargi. Ta praktyka powoli przygotowuje nas do praktyki vipassany. Po skończonej instrukcji możemy iść do pokoju na indywidualną medytację lub na odpoczynek albo zostać w sali i tutaj dalej medytować. Zostaję, oddycham świadomie. Doświadczam. Na obiad idę z przyjemnością. Lubię tę nie przewidywalność z jaką tutaj mam do czynienia. Nigdy nie wiem co będzie podane na obiad. Jedzenie daje mi przyjemność. Postanowiłam, że będę tutaj rozkoszować się tym co jem, a nie połykać bezmyślnie. Odkąd pamiętam każdemu mojemu posiłkowi towarzyszyło inne zajęcie. Chociaż właściwie to powinnam napisać, że to raczej posiłki były dodatkiem do innych zajęć – najczęściej czytania. Co z tego, że jem fajne dania, smaczne i dobrze doprawione, skoro właściwie nie pamiętam jak smakują? No ale jak mogę pamiętać, skoro w czasie jedzenia koncentruje się na wszystkim oprócz jedzenia? Przecież to jest absurdalne – spędzasz x-czasu na przygotowaniu dania, robisz wszystko, żeby smakowało jak najlepiej, a kiedy już masz szansę się nim delektować, zaczynasz robić wszystko inne. Kiedy pierwszy raz zjadłam w ten sposób posiłek byłam zaskoczona. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, ile mnie omija i ile tracę. A przecież obiad, który dzisiaj zjadłam nie było wcale wyrafinowany. Mogłabym stwierdzić, że pospolity; ryż, buraki z sezamem, fasolka szparagowa, dynia z ciecierzycą, czerwona kapusta. Nic wykwintnego, prawda? Ale efekt był zaskakujący, bo w końcu miałam okazję doświadczyć wielu różnych smaków, zarówno oddzielnie jak i w połączeniu z innymi. Małe proste doświadczenie, które naprawdę dużo zmieniło. Odczuwam również sytość, bo mózg mój dostał informacje o sytości.
Dzisiaj nie mogę doczekać się medytacji. Czuję ogromną przestrzeń na ciszę, na medytację w spokoju. Do znanej mi już medytacji skupionej na obszarze trójkąta wokół nosa dostajemy instrukcję aby skupić się na małym kwadraciku w wielkości centymetra na środku czubka głowy. Kolejnym obszarem była skóra na głowie pod włosami, czoło, każdy odcinek twarzy , tułowia, kończyn aż po palce u stóp. Mimo, że nie mogłam doczekać się medytacji trudno mi było wytrzymać bez ruchu tą godzinę. Nogi drętwieją a umysł rejestruję te niedogodności, jest ciężko. Z ulgą rejestruję dżwięki zachrypniętego głosu obwieszczające koniec medytacji, dzisiaj brzmi ten głos zbawiennie i jakoś dżwięcznie. Idę do jadalni po wodę z imbirem i cytryną. W wielkich garach paruję aromatyczny napar roztaczając przyjemną woń dookoła. Możemy wypić na miejscu i napełnić swoje termosy. Na wieczornej medytacji zauważam, że dziewczyna obok mnie kładzie przed sobą budzik. Dziwne, bo przecież medytacja odbywa się z zamkniętymi oczami. Po medytacji mamy wykład. Vipassana, oznacza widzieć rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. To jedna z najstarszych indyjskich technik medytacyjnych. Technika określana została jako uniwersalne lekarstwo na powszechne dolegliwości, tj. Sztuka Życia. Ta technika ma na celu całkowite wykorzenienie nieczystości umysłu i wynikające z tego najwyższe szczęście. To dosyć mocne stwierdzenie. Zastanawiam się jak odniosły by się na to stwierdzenie firmy farmaceutyczne, że nowa pigułka pomaga osiągnąć „pełne wyzwolenie” i leczy „powszechne choroby”. Goenka powiedział na wykładzie, że Budda praktykował Vipassanę. Tu powołał się na autorytet, chcąc zachęcić nas, nowych uczniów do praktykowania Vipassany. Gdy potencjalny nowy uczeń Vipassany słyszy to stwierdzenie, prawdopodobnie pomyśli: „O wow! Gotama Budda wykonał tę medytację! I osiągnął oświecenie! Vipassana musi być niesamowita! Chcę się jej nauczyć! Chcę być w pełni wyzwolony! Chcę być oświecony!”
Dzień piąty
Z radością witam wschodzący poranek i biegnę na medytację już po godzinie 04:15. Siedząc w skupieniu zauważam, ze mój oddech stał się bardzo delikatny, niemal niezauważalny, a moje ciało zapadło w całkowity spokój, niczym góra. Miałam wrażenie, jakbym oderwała się od swojego ciała, jakby między mną a moim ciałem była przestrzeń i żeby wykonać jakikolwiek ruch, musiałabym świadomie podjąć ten wysiłek. Po wyjściu z sali zauważam jak niesamowita ilość gwiazd znajduję się jeszcze na niebie. Jedna z nich szczególnie jasno świeci. To dla mnie pomyślałam i uśmiechnęłam się do tej myśli. Idąc na śniadanie niebo zmieniło barwę, zrobiło się różowe. Tak różowe jak z piosenki Kaśki Sochackiej. Słowa piosenki pojawiły się w mojej głowie dopiero teraz. Nie słyszałam żadnej piosenki przez 5 dni, oprócz mantr Goeinki ( jeżeli można to nazwać melodią). Wróciły wspomnienia, chwile, które w szczególny sposób zapadły mi w pamięci. Dobre chwile. Dociera do mnie, że poczucie szczęścia, prawdziwe chwile szczęścia związane są u mnie z ludżmi, z ich obecnością. Jak wiele z takich chwil ucieka mi przez czas spędzony w pracy, goniąc za materialnymi aspektami życia. Robię postanowienia. Dzisiaj na wykładzie był temat zjawiska cierpienia.
Cierpienie to przywiązanie do 4 rzeczy
Ja, moje ego. Gdy coś ktoś powie w moim kierunku. Ktoś mnie obrazi, oczerni, skrytykuję to boli. Dlaczego on to powiedział, obgadał, znieważył, ocenił…
Moje, przywiązujemy się do wszystkiego co moje. Mój zegarek, mój rower, moje miejsce. Gdy ktoś próbuje nam to zabrać dopada nas cierpienie, płaczemy, jest nam żle.
To w jaki sposób coś postrzegamy, patrząc na to co akceptujemy, co nam się podoba, co nam pasuję patrzymy na to przez różowe okulary i widzimy to tylko w różowym kolorze. Ktoś inny patrzy na tą samą rzecz przez zielone okulary i widzi ją inaczej. Zaczyna się spór o rację jak ta rzecz wygląda, powstaję wówczas konflikt. Jeżeli się z tym utożsamiamy to cierpimy.
To w co wierzymy, to w jaki sposób religia może poróżnić tworząc konflikt i wojny, widzimy poprzez historię ale i ówczesne czasy. Jak więc walczyć z cierpieniem? Pomyśl, że wszystko przemija. Taka jest naturalna prawda życiowa.
Dzień szósty
Medytację zawsze zaleca się praktykować w pozycji siedzącej ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Można siedzieć na poduszce do medytacji, która wykonana jest najczęściej z bawełny i wypełnione łuską gryki lub kapokiem. Okrągłe lub w kształcie półksiężyca, doskonale izolują od podłoża i zapewniają stabilne podparcie podczas siedzenia.

Można użyć wszelkiego rodzaju wałków, poduszeczek, które podkładamy pod kończyny, kolana aby ustabilizować pozycję i zmniejszyć napięcie w ciele. Można użyć krzesła, ale to nie jest najlepsze, ponieważ Ziemia ściągnęłaby twoją energię w dół… lub coś w tym stylu. Na sali było chyba 5 kobiet, które siedziały na krześle. Dla mnie siedzenie w pozycji ze skrzyżowanymi nogami nie było problemem, więc układając poduszki mniejsze pod kolana nawet sobie radziłam. Muszę dodać, że zakres mojej dotychczasowej medytacji w zaciszu domowym ograniczał się do sporadycznych 10-15-minutowych sesji, które wydawały się lekko torturujące dla ciała. Tutaj ten czas godzinnej medytacji, który często wydłużany przez nauczyciela o kolejne minuty stawał się często nie do zniesienia.
Ciągle słyszałam, będąc w domu, że aby mózg mógł się rozwijać trzeba wykonywać czynności nawet takie same zupełnie inaczej. Myć zęby drugą ręką niż zazwyczaj, zmienić drogę do sklepu, uczyć się nowych rzeczy. Będąc tutaj już 6 dzień wszystko wygląda tak samo, nasze czynności są powtarzalne, czasem nawet nudne. Zastanawiam się czy ta stagnacja ma mi pomóc osiągnąć spokój, stan nirwany. Przecież to niemożliwe. To tylko wprowadza rozdrażnienie do mojego umysłu. „Zacznij od nowa z czystym umysłem” słucham instrukcji Goeinka. O jak ciężko skupić się. Do tego ciało przyzwyczajone do ruchu sztywnieje i niemiłosiernie bolą plecy. Ze skupieniem się na skanowaniu ciała tez mam problem. Ile razy można skanować ciało. Zaczynam od czubka głowy do palców u stóp, póżniej w odwróconej kolejności od palców stóp do czubka głowy, Ile razy można w kółko powtarzać tę czynność. Po pół godzinie nie mogę utrzymać skupienia, rozprasza mnie każdy dżwięk dochodzący z sali, każdy maleńki dżwięk.
Na wykładzie jest łatwiej skupić się, gdy ciało oparte o ścianę nie walczy z bólem i niewygodą. Wykład o trudnościach, które możemy napotkać podczas medytacji
Pragnienie
Przez cały okres 10 dni obowiązuję nas szlachetne milczenie. Przypuśćmy, że takiego obowiązku by nie było. Co by to mogło spowodować. Na przykład, po kilku dniach medytacji pytasz kogoś obok jak mu idzie praktyka medytacji. On Ci mówi, że świetnie, że ma ciarki po całym ciele. Myślisz sobie ja tez tak chcę i siadając do kolejnej medytacji ogarnia cię uczucie pragnienia aby mieć takie same odczucia. Pragnienie w takiej sytuacji to cierpienie.
Niechęć
Jadąc tutaj mamy wyobrażenie jak będzie wyglądało to miejsce, jak będzie wyglądał nauczyciel. Wyobrażamy sobie szczupłego, wygolonego mnicha, ubranego w szaty jakie noszą mnisi w klasztorze. A tymczasem pulchny staruszek z siwymi włosami w tradycyjnym ubraniu z żoną staruszką u boku opowiada o prawach i sposobach osiągnięcia spokoju umysłu i równowagi. Od razu budzi się niechęć do niego.

Senność
Jakie to nudne. Ile razy można skanować każdy odcinek swojego ciała, ile razy powtarzać. Czuję znużenie, senność. Aby tego uniknąć można, gdy się medytuję samemu, wstać lub przejść się w ciszy na spacer. Póżniej wracamy do medytacji na siedząco.
Pobudzenie
Nie umiem się skupić, tu mnie swędzi, tam mnie boli, cierpnie mi stopa, jest mi duszno. Może okno otworzę. Szukamy bodżców z zewnątrz. Można wrócić wówczas do skanowania ciała od początku i powtarzać sobie, że to minie, ten stan minie. Wszystko w naszym życiu mija. To też minie.
Brak wiary w siebie
Podczas medytacji mamy zamknięte oczy, aby móc się skupić, wyciszyć. Myślisz sobie, ale mi trudno, ciekawe czy tylko ja tak mam. Zerkasz ukradkiem na innych, może też mają problem z siedzeniem w bezruchu, tymczasem wszyscy siedzą jak posągi, ani drgną. Tylko ty się wiercisz i myślisz, nie ja sie do tego nie nadaję.
Dzień siódmy
Rano już nie muszę przekonywać samą siebie, że fajnie rano wstać. Mam energię wstaję z radością. Piję ciepłą wodę z termosu. O godzinie 04:20 idę na salę medytacyjną. Wokół cisza. Kilka gwiazd świeci na niebie, księżyc gdzieś sobie poszedł. Wchodzę bezszelestnie na salę i siadam na swojej macie, owijam się kocem. Półmrok, cisza pozwalają wyciszyć się i rozpocząć dobrze dzień. Na sali jest tylko około 10 osób. Nawet nie wiem kiedy mija godzina. Na kolejną medytację idę po śniadaniu. Tutaj już wszyscy uczestniczą i półmroczna sala z porannych godzin nabiera więcej światła. Dzisiaj mi jest łatwo skupić się na odczuciach z ciała. Już myśli nie uciekają do przeszłości lub przyszłości. Jak na chwilę pojawi się jakaś niepokojąca myśl potrafię szybko powrócić do tu i teraz. Mam w sobie większy spokój. Po medytacji zostają młodsze uczennice. Fillipe wyczytuję 7 nazwisk dziewcząt w tym moje. Siadamy przed nią na poduszkach. Dostaje od Fillipe pytanie. Czy potrafię skanować ciało, czy potrafię skupić się na medytacji, czy pamiętam o avicii czyli o przemijaniu. Na obiad idę z przyjemnością. Zawsze jest to urozmaicenie monotonii dnia. Dzisiaj po obiedzie czeka na nas niespodzianka. Każdy dostaję okrągłego małego herbatnika owsianego. Owijam ciastko w papierową serwetkę i razem z kawą w termosie zabieram do swojego pokoju. Jednak nie rzucam się na słodki smakołyk zaraz po obiedzie. Idę na spacer do lasu. Chcę przeciągnąć tę chwilę w której będę mogła rozkoszować się małą słodką niespodzianką. Uwielbiam słodycze. Wiem, że nie są zdrowe i walczę z uzależnieniem od nich ale to tylko 1 herbatnik. Wracam po półgodzinnym spacerze. Nalewam kawę do kubka. Odwijam z serwetki mały, okrągły herbatnik. Pachnie obłędnie. Odgryzam kawałek po kawałku, po centymetrze, z uważnością skupiając się na jego strukturze, smaku i kruchości. Nawet nie popijam kawą od razu by jak najdłużej zostawić ten smak w ustach. Wracam w myślach do czasów dzieciństwa, gdy mama dawała mi i rodzeństwu po 1 ciastku delicji i po 1 cząstce pomarańczy. Jak etapami zjadaliśmy ciastko delektując się jego smakiem. Ale to był rarytas. Tak jak dzisiaj to małe ciastko.

Na wieczornej medytacji przeżyłam niemalże horror. Jak zwykle siadam do medytacji, okrywam się kocem, zamykam oczy. Próbuję skupić się i wyciszyć. Goeinka rozpoczyna swoim chrapliwym głosem, do którego już zdążyłam się przyzwyczaić, mantrą. Skanuję ciało według instrukcji. W pewnym momencie czuję dziwne swędzenie z tył na szyi. Staram się nie zwracać uwagi i nie przywiązywać się do tego odczucia. Skanuję dalej. Po chwili czuję, że łaskotanie porusza się po mojej brodzie. Znieruchomiałam. Na moment całkowicie przestałam oddychać. A nicpoń jak gdyby nigdy nic maszeruję po moim prawym policzku. Co u licha to jest, myślę. Jak to zrzucić, nie mogę się poruszać. To coś maszerując po mojej twarzy powoduję, że strasznie swędzi mnie ta okolica, że zaraz chyba eksploduję . Wracam z powrotem do skanowania ręki, nie mogę pozwolić by ręka powędrowała w obszar twarzy i strąciła intruza. Nie próbuję nawet sobie wyobrazić co to jest, czy mucha, czy pająk czy inny robal. Co gorsza ten intruz idzie pod moje prawe oko i chyba chce sprawdzić czy zerknę na niego. Pokusa jest ogromna. Ja nadal skanuje ciało. Z ręki przechodzę na klatkę piersiowa, jej górną część póżniej na brzuch. Gdy jestem uwagą przy skanowaniu stopy dociera do mnie, że już nie ma tego intruza, gdzieś sobie poszedł. To doświadczenie pokazało mi, że nie dając uwagi czemuś co nam przeszkadza, co nas boli, nie skupiając się na tym, to po prostu mija.
Dzień ósmy
Rano zaczęłam odczuwać fizyczny ból i psychiczny chaos. Obudziłam się z lękiem i szybkim biciem serca. Rozejrzałam się po pokoju, spokojnie, to musiał być zły sen, uspakajałam samą siebie. Jednak nie mogłam złapać oddechu i miałam atak paniki, który sprawił, że usiadłam na łóżku i szeroko otworzyłam oczy. Chciałam być tu i teraz bez obrazów z przeszłości, które przewijały się przez moją głowę jak zły film. Co jest? co się dzieje? Dociera do mnie, że brak nowych informacji z zewnątrz powoduję, ze umysł sięgnął po te wspomnienia, już poniekąd zapomniane przeze mnie a jednak zakorzenione gdzieś głęboko. To były złe wspomnienia, wspomnienia rzeczy, które wydarzyły się dawno u mnie, ale jak widać zostawiły znaczny ślad. Pomimo tych intensywnych emocji, udało mi się je znieść i wytrwać w obliczu wyzwań. Uff!
Vipassana uczy obserwowania swojego wnętrza na głębszych poziomach. Poprzez obserwację zyskujemy wgląd w przyczyny naszego wzburzenia i niezadowolenia. Przy tej obserwacji możemy dostrzec coś co wydaje nam się niemożliwe. Medytując dzisiaj na sali z ufnością zatopiłam się w swoje ciało, chcąc poczuć każdą jego integralną część, jednocześnie zwracam uwagę na szczegóły docierające do mnie z poszczególnych jego części. W pewnym momencie siedząc w ciszy, zanurzona w doznania słyszę bicie swojego serca. Jest tak wyrażne, że wręcz niewiarygodne. Do tej pory aby poczuć bicie własnego serca kładłam rękę w okolicę klatki piersiowej lub czułam jego bicie jak wykonałam jakiś trening lub gdy byłam zdenerwowana. A tutaj, w tej ciszy, w tym zatopieniu się w swoje odczucia usłyszałam równomierne, własne bicie swojego serca. Była to wyjątkowa chwila, wyjątkowe uczucie. Wstrzymałam oddech na chwilę nie chcąc zagłuszyć jego dżwięku, ale on był cały mój. Tak wyrażny, równy i spokojny. Poczułam spokój, uśmiechnęłam się do siebie. Potem wszystko było już takie spokojne. Oddech, odczucia z ciała, brak bólu.
Dzień dziewiąty
Policzyłam, że zostało do końca Vipassany już niewiele medytacji. Nawet się ucieszyłam, że to przedostatni dzień. Chyba ta monotonność każdego dnia wprowadza mnie w melancholijny nastrój, oby nie zmienił się w depresyjny. Doświadczenie tutaj pozwoliło mi docenić to co na co dzień jest niezauważalne, niedoceniane przeze mnie. Moja rodzina jest moją największą wartością. To obecność ich w moim życiu pozwoliła na to abym spokojnie, rozważnie przeszła ten okres medytacji. Świadomość, że mam do kogo i gdzie wracać daję mi siłę i szczęście.

Dzisiaj również jak przez ostatnie kilka dni ćwiczyliśmy ciągłe skanowanie ciała. Goeinka, nasz nauczyciel nazywa to „swobodnym przepływem”. Gdy wykonuję to prawidłowo, mam się wrażenie, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro wody, a woda powoli docierając do każdej partii ciała spływa aż do stóp.
Kiedy przed przyjechaniem tutaj na kurs przyjaciółka zapytała mnie, dlaczego dobrowolnie oddaję się izolacji, zwłaszcza że nigdy wcześniej nie medytowałam w takiej formie, powiedziałam jej – „Muszę zdefragmentować dysk twardy” – zażartowałam. „Nie działa wydajnie”. Porównałam to do zatrudnienia osobistego trenera, który pomógłby mi na pierwszym w życiu treningu na siłowni. Odpowiedziała mi dobitnie ” To jak bieganie maratonu, w którym nigdy wcześniej nie biegałaś. Lusia, co ty sobie robisz? Bez telefonu, bez książek, komputera, materiałów do pisania, bez możliwości mówienia” Będąc tutaj analizuję siebie, swoje emocje, swoje myśli, swoje korzenie. Rozkładam na części swoje wartości, nawyki, marzenia i ograniczenia. Podczas ostatnich kilku dni odosobnienia zaczęła zachodzić we mnie niezwykła transformacja. Mój umysł, kiedyś wzburzone morze myśli, zaczął się uspokajać. Przyzwyczaiłam się do siedzenia w bezruchu, odczuwałam mniejszy dyskomfort fizyczny i osiągnęłam ogromny sukces, kiedy w końcu byłam w stanie siedzieć przez całą godzinę bez wiercenia się. Jednak w tej nowo odkrytej ciszy pojawiło się nieoczekiwane wyzwanie, ponieważ zaczęłam czuć przywiązanie do uczucia wewnętrznego spokoju, wraz z dumą, która wynikała z ukończenia godzinnej medytacji. Zaczęłam osądzać innych, którzy wiercili się podczas medytacji. To doświadczenie było cenną lekcją, ucząc mnie, jak ważne jest porzucenie przywiązania i nie ocenianie, ponieważ one również ostatecznie przemijają.
Dzień dziesiąty
Rano z ogromną niecierpliwością oczekuję na czas kiedy będę mogła pójść o godzinie 04:30 na medytację. Bardzo polubiłam ten magiczną chwilę na sali medytacyjnej. Spokój jaki tutaj panuje, półmrok, pozwala wyciszyć umysł i napełnić go spokojem i lekkością na cały dzień. Po śniadaniu idę o 08:00 na medytację na której mamy dostać jakąś nową instrukcję na zakończenie całego pobytu. Jestem bardzo ciekawa co to będzie za praktyka. Siadamy w ciszy, z uważnością na jednej z ostatnich medytacji. Goeinka zaczyna swoją mantrą, która już nie brzmi chrapliwie. Pomyślałam, że będzie mi brakowało tego zachrypniętego dżwięku. Po chwili słyszymy instrukcję medytacji Metta. To medytacja życzliwości, która obejmuje pielęgnowanie uczuć miłości, współczucia i dobrej woli, w stosunku do wszystkich ludzi. Podczas tej praktyki cicho recytujemy frazy takie jak „Niech wszystkie istoty będą szczęśliwe, niech wszystkie istoty będą spokojne, niech wszystkie istoty będą wolne od cierpienia” Był to piękny sposób na zakończenie naszego odosobnienia, zwiększający naszą zdolność zarówno do przyjmowania, jak i dawania miłości.
Dziesiątego dnia po porannej medytacji cisza została przerwana i mogliśmy rozmawiać. Na początku czułam się obco, prawie jakbym zapomniała, jak się komunikować. Ponieważ jestem introwertyczką, nie przeszkadzało mi to. Nie rozmawiałam z nikim, nie szukałam kontaktów. Wahałam się, czy się przedstawić, ponieważ przez te ostatnie dni przyzwyczaiłam się do cichego obserwowania butów, ubrań i tyłu głowy innych osób. Wielu z nas miało stoicki wyraz twarzy podczas całego odosobnienia, co utrudniało rozróżnienie, czy ludzie chcą rozmawiać czy nie. Usiadłam z herbatą i z książką, którą znalazłam w biblioteczce jadalni otwartej dzisiaj i wtopiłam się w treści o stoicyżmie. Jednak ten dzień rozwinął się inaczej. Podeszła do mnie dziewczyna i zaczęłyśmy rozmawiać o doświadczeniu jakie dał nam tutaj spędzony czas w milczeniu. Ewa była z swoim partnerem po raz drugi. Opowiadała, że pierwszy raz chodziła tylko na medytację obowiązkowe, teraz uczestniczyła prawie we wszystkich. Inna dziewczyna opowiadała, że przyjechała tutaj bo ma problemy w prywatnym życiu i bardzo agresywnie reaguję na nie, chciała się wyciszyć. Nie wie czy jej się to uda bo od kilku godzin myśli tylko o jednym, o papierosie, który ma w samochodzie a ten nałóg palenia kojarzy jej się z problemami w domu.
Wracam do domu spełniona. Czas jaki tutaj spędziłam dał mi szansę na pobycie samej ze sobą, na doświadczenie życia w ciszy, bez dostępnych na co dzień przedmiotów, które zagłuszają moje myśli. Czy miejsce spełniło moje oczekiwania? Myślę, że tak. Czy przyjadę tutaj jeszcze? Na chwilę obecną raczej nie. Co najbardziej mi przeszkadzało? Bezczynność i ból podczas pierwszych medytacji. Czego mi brakowało najbardziej? Rodziny.
Prawda jest bliżej niż rzęsa. Wiemy, że jest, ale często po prostu jej nie widzi

Kilka miesięcy póżniej…
Nie praktykuję już medytacji codziennie, ale nadal robię to, kiedy mam na to ochotę. Znalazłam inne sposoby na osiągnięcie spokoju, którego czasem potrzebuję.
Oto trzy praktyki, które regularnie stosuję.
* Idę na długi spacer w ciszy. Moja praca i hobby wymagają, abym siedziała przez znaczną część dnia. Spacerowanie to świetny sposób na ograniczenie siedzącego trybu życia i uzyskanie podobnych korzyści poznawczych, jakie zapewnia medytacja.
* Pisanie dziennika jest bardzo przydatne w ograniczaniu mentalnego gadaniny. Akt spisywania myśli może również pomóc uwolnić się od historii, które powracają. Może pomóc przełamać pętle mentalne, z którymi Vipassana również próbuje sobie poradzić.
*Po trzecie, praktykowanie wdzięczności może mieć potężny wpływ na kilka aspektów życia. Każdego wieczoru poświęcam kilka sekund na refleksję nad swoim dniem, a następnie wypisuję kilka rzeczy, za które jestem wdzięczna. Cały rytuał trwa około minuty, ale zawsze ma pozytywny wpływ na mój nastrój i poziom stresu.
Kiedyś było mi dane uczestniczyć w rekolekcjach Ignacjańskich, jako młoda osoba szukająca Boga w Sacrum Silentium (łac.święta cisza, święte milczenie) był to tak osobisty czas przebywania w obecności Boga w Najświętszym Sakramencie wpatrywaniu się w Niego, poznawania Siebie od środka, swoich niedociaglości, ludzkiej słabości. Niesamowity czas. Pozdrawiam serdecznie i ściskam
W dzisiejszych czasach tak mało czasu spędzamy w samotności, z samym sobą. Wciąż szukamy kontaktów poprzez media, poprzez szukanie miejsc ogólnie dostępnych. Jeżeli towarzyszy nam w tym drugi człowiek to myślę, że to tylko działa na nasz dobrostan, gorzej jak po drugiej stronie mamy komputer, TV czy inne medialne bodzce. Super Mirelko, że doświadczyłaś tego stanu wyciszenia i ciszy. Ja poprzez swoje podróże często odbywane w samotności szukam kontaktu ze sobą, to działa jak duża dawka adrenaliny. Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie i podzielenie się swoimi odczuciami.