Droga, która może nas zmienić, wcale nie musi być wyprawą do dalekiego kraju, nie musi być też długa. Powinna natomiast nieść emocje, które zapamięta się na całe życie. Taką drogą dla mnie, była droga do Fatimy. Ta wyjątkowa podróż sprawiła, że spojrzałam na świat innymi oczami i zrozumiałam, co jest dla mnie najważniejsze. Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem zagorzałą wierzącą i praktykująca katoliczką i kierowana tymi wartościami maszerowałam kilkadziesiąt kilometrów. Szłam by coś zrozumieć, poukładać sobie, przeżyć, by częściej być w prawdzie ze sobą, niczego nie udawać, nie udowadniać. Chociaż jak się ma osobowość stratega to trudno sobie odpuścić i nie udowadniać, przede wszystkim samej sobie. .

Czym jest droga do Fatimy? To bardzo indywidualne pytanie, bo bardzo osobista droga. Czasami ludzie pokonują ją z ciekawości, czasami by sobie lub komuś coś udowodnić. Czasami to droga w której chcemy spotkać Boga, czasami to droga gdzie odnajdujemy siebie, swój sens istnienia. Do Fatimy idę po raz pierwszy ale takie doświadczenie mam już za sobą po dwukrotnej pieszej pielgrzymce do Santiago de Compostela o której możecie przeczytać na moim blogu. To doświadczenia z poprzednich dróg pozwoliło mi skompletować dość mały bagaż, który miał nie utrudniać maszerowania. Co należy zabrać? My ruszałyśmy pod koniec września, który zapowiadał stosunkowo ładną aurę. W moim małym plecaku znalazło się: – puchowy spiwór ( do temperatury – 15 stopni) – hamak z moskitierą – leginsy 2 szt – koszulki z krótkim rękawem 3 szt – ciepła bluza z kapturem 1 szt – strój kąpielowy jednoczęściowy 1 szt – peleryna przeciwdeszczowa 1 szt – sukienka z długim rękawem 1 szt – figi z jonami srebra 3 szt – skarpety trekkingowe 3 pary – kosmetyki na 2 tygodnie – trampki ( drugie buty) – notes i długopis – plastry, leki przeciwbólowe, przeciwgorączkowe – power bank, ładowarka do telefonu – jedboll ( do ugotowania wody- gaz turystyczny nie można zabrać do samolotu- kupujemy na miejscu)

Szlak do Fatimy z Lizbony nosi nazwę „Caminho do Tejo” (wym. kaminju du teżu). Większa część drogi pielgrzymowania poprowadzona jest wzdłuż rzeki Tag. Odcinek „Caminho do Tejo” jest też odcinkiem drogi do Santiago de Compostella, więc często na tabliczkach, słupkach widzimy oznaczenia żółte dotyczące Santiago i te, które nas będą prowadzić do Fatimy, koloru niebieskiego.

Dzień pierwszy; Lizbona oriente- Alhandra 28 km

Po dwóch dniach pobytu w Lizbonie, którą intensywnie zwiedzamy przemierzając po 25 km dziennie, wyruszamy w drogę do Fatimy. Dojeżdżamy linia metra do Oriente by z Parque das Nações rozpocząć swoją podróż niebieskim szlakiem. A czym jest szlak niebieski? Szlak niebieski czyli Maryjny został oznakowany w sposób jednolity na obszarze całej Europy. Tabliczki, drogowskazy oraz tablice informacyjne mają jednakową konwencję kolorystyczną i tematyczną, co czyni szlak rozpoznawalnym w każdym miejscu. Czasami na szlaku możemy zobaczyć jako drogowskaz rysunek z drzewem w kolorze biało-błękitnym podkreślający, że to szlak do Fatimy. Przed nami 140 km drogi. Ruszając wiemy z doświadczenia, że będzie to dłuższy odcinek ponieważ jak to w drodze często zboczymy ze szlaku gubiąc się lub celowo schodząc z wyznaczonej trasy aby zobaczyć jakąś atrakcję z bliska. Pełne zapału zarzucając na plecy ważący niespełna 6 kg plecak ruszamy przed siebie. Mijamy zabudowania nowoczesnej architektury, wysokie biurowce a od strony rzeki wieżę Vasco da Gamma.

Jest druga połowa września, temperatura powietrza 25 stopni. Idąc obserwuję a przede wszystkim czuję jak lekki wiatr gra na wysokich źdźbłach trawy, wtórując rozemocjonowanym ptakom. Powietrze pachnie obiecująco, tak jak każdy początek czegoś dobrego. Idziemy drewnianymi pomostami wzdłuż rzeki Tag. Obok miejscowi uprawiają jogging, jeżdżą na rowerach lub spacerują z rodzinami. Cała trasa jest bardzo malownicza. Idąc słoneczną promenadą obserwujemy bujną roślinność. Rzeka tworzy rozległe rozlewiska, które są siedliskiem dla wielu gatunków ptaków. Udaje nam się dostrzec stada flamingów, a niewiarygodne odkrycie potwierdzają tabliczki informacyjne umieszczone wzdłuż pomostów. Tag w niektórych miejscach nie wygląda jak rzeka, a raczej jezioro. Na pewnym etapie naszej drogi mijamy pielgrzyma z dużym plecakiem. -Buen Camino! Where are you going? Zagaduję przyjażnie, widząc współtowarzysza drogi. -Buen Camino! I’m going to Fatima- machając odpowiada miły pielgrzym. O, to jest nas tu więcej, myśląc uśmiecham się do siebie. .Oddalając się od Lizbony odwracam się do tył, patrzę na rzekę i widzę figurę Chrystusa, oba mosty – 25 Kwietnia i niknący we mgle Vasco da Gama. Dociera do mnie, że już jestem w drodze. Cudowne uczucie.. Jestem pewna – to będzie piękna droga.

Drewniane pomosty kończą się po 7.5 km. Zaczyna się szutrowa droga a wokół krajobraz wypełniają przemysłowe budynki, kominy strzeliste, betonowe magazyny, wkraczamy w strefę przemysłową. Po kilku kilometrach rozglądamy się za jakimś miejscem, barem, gdzie mogłybyśmy zjeść ciepły posiłek, wypić kawę. Pokonujemy kolejne 4 km zanim przed nami na wysokości małego portu pojawią się zabudowania mieszkalne z wyodrębnioną małą restauracją. Wchodząc do środka lokalu wypełnionego miejscowymi gośćmi w rogu znajdujemy wolny stolik, przy którym rozsiadamy się ochoczo. Klimat raczej z lat 80- tych. Ogromne stoły pokryte ceratami, małe wazoniki z sztucznym kwiatkami postawione na środku stołu na ścianach drewniana lamperia ozdobiona wyblakłymi zdjęciami. Z boku ścian brązowe kinkiety z morskimi detalami w formie kotwic, muszli czy rybich płetw nawiązują do menu w którym królują ryby. Po przeanalizowaniu menu za pomocą aplikacji telefonicznej – translatora- zamawiamy dania rybne z warzywami i wzmacniamy się czarną kawą. Po godzinie idziemy do sklepu uzupełnić wodę i kupić pieczywo na kolację. Ruszamy dalej drogą szutrową, która na całej długości obsadzona jest wysokimi pióropuszami traw. Fascynuje mnie spokój jaki tu panuję. Mamy całą drogę tylko dla siebie. Wokół bujne kępy traw kołysząc się nadają rytm naszym krokom. Mijamy miejsca nie tknięte turystyką. Krok po kroku pokonujemy kolejne kilometry realizując cel naszego dnia.

Alhandra to miejsce do którego docieramy już po zmroku. Gdzieś po drodze na słupie znalazłyśmy miejsce, które oferowało nam nocleg właśnie w Alehandra. Niestety po dotarciu na miejsce nie udaję nam się skontaktować z właścicielem hotelu a miasteczko wgląda na puste i śpiące. Nie wpadamy w panikę. Wchodzę do pobliskiego, jedynego o tej porze( 21:00 godz) otwartego sklepu i pytam ekspedientkę, czy nie zna miejsca, gdzie mogłybyśmy przenocować. Anioły nas nie opuszczają. Po chwili zza półek sklepowych wychodzi młody chłopak, również pracownik sklepu i prowadzi nas do oddalonego o 100 metrów swojego domu, który wynajmuje pielgrzymom. Tę noc jesteśmy tylko my. Pięknie prowadzone miejsce, z kuchnia, 2 łazienkami, z sypialnia dla 4 osób. Nawet mama chłopaka proponuję nam kolację, ale nie chcemy nikomu sprawiać kłopotu, chociaż mam wrażenie, że mogłyśmy sprawić jej przyjemność, jest tak serdeczna. Po toalecie, opracowaniu trasy na kolejny dzień idziemy na odpoczynek. Przeszłyśmy dzisiaj długie 28 km.

Dzień drugi Alehandra- Azambuja- 23 km

Ochoczo z niemniejszym zapałem niż wczoraj ruszamy aby pokonać kolejny odcinek drogi. Pogoda na zamówienie. Tak zamówiłyśmy słońce i bezchmurną powłokę błękitnego nieba. Po opuszczeniu miasteczka jesteśmy mile zaskoczone ponieważ ponownie nasza trasa prowadzi drewnianymi pomostami jak z Lizbony. Rzeka Tag nabiera tutaj innych rozmiarów. Rozległa linia brzegowa tworzy ogromne jeziora. Portugalczycy zdecydowanie zadbali o te obszary tworząc mnóstwo pomostów, stawiając ławki, wydzielając miejsca z ładną przestrzenią na odpoczynek.

Obserwuję małe łódeczki przycumowane do brzegu, które leniwie kołysząc się na boki oczekują na wypłynięcie na szerokie wody. Doświetlone przez słoneczne promienie błyszczą się pomimo ubytków farby na kadłubach. Niosąc swój bagaż na plecach nie tylko doświadczeń ale i potrzebnych na te kilka dni rzeczy przemieszczamy się do przodu podziwiając czasami w milczeniu otaczającą naturę, czasami wymieniamy swoje spostrzeżenia. W południe docieramy do miejscowości Villa Franca de Xira. Zwracamy uwagę na piękny dworzec kolejowy wyłożony płytkami azulejos.

Płytki tworzą odrębne historie, małe dzieła sztuki, które przedstawiają życie ówczesnych mieszkańców tego miasteczka. Zachęcone wizytówką dworca schodzimy ze szlaku by pospacerować po pięknych uliczkach miasteczka. Wrażenie niesamowite. Mnóstwo arcydzieł stworzonych z płytek tworzy malownicze uliczki.

Opuszczając uliczki miasta wchodzimy na szutrową drogę. Mijamy tereny niezagospodarowane, pola, pastwiska i niewielkie zagajniki. Znaków na drodze mijamy coraz więcej. Kolejną miejscowością jaka mijamy jest Vala do Carregado. Tutaj zatrzymujemy się na kawę.

Nie myślę o tym jak długą drogę mam przed sobą. Nie mierzą odległości między startem a metą. Takie rachuby mogą powstrzymać od zrobienia następnego małego kroczku. Jeśli chcę coś zrobić, gdzieś dotrzeć robię plan. Potem stawiam pierwszy krok- ten największy, a potem kolejny. To wystarczy by dotrzeć tam gdzie zamierzam. Drugi dzień w drodze trochę daję mi się odczuć. Wznawia się kontuzja uda a ramiona też odczuwają ciężar i trochę bolą. Idąc wymawiam w ciszy słowa wdzięczności: za drogę, za ludzi wokół, za spokój w sobie i za dar życia. W pełnym słońcu z uśmiechem maszerujemy do celu. Wszystkie mijane obrazy, obcowanie z naturą sprawiają, że czuję błogość i wyciszenie. Chciałabym zwolnić i cieszyć się życiem. Nie chcę pędzić. Nie chcę by moje dni były złożone tylko z wykonywania obowiązków, ciężkiej pracy, ale również z relaksu i chwili dla siebie. Pozwalam sobie na to, bo życie jest tylko jedno.

Pokonując ponad 20 km docieramy do Azambuja. Nocleg mamy w Alberge, to miejsce noclegowe dla pielgrzymów, którzy idą do Fatimy i do Santiago de Compostela. Pokonując drogę w kurzu, spiekocie marzę o jednym- chcę odpocząć. Śpiąc w Alberge dzielę tą przestrzeń z innymi 12 pielgrzymami. Języki z całego świata przeplatają się ze sobą tworząc łamigłówkę niezrozumiałych słów. A ja wiem, że jestem tutaj bo łączy mnie z nimi jeden cel …. ta sama droga.

Dzień trzeci: Azambuja- Santarem -32 km

Rano po śniadaniu obserwuję jak pielgrzym z Japonii składa z kawałka papierowej serwetki origami. To papierowe arcydzieło sprawnie nabiera kształtów pod jego sprawną ręką. To w podziękowaniu za nocleg, mówi łamanym angielskim. Po czym z ogromną starannością składa wszystkie ubrania w doskonałą kostkę, przybory owija w bawełniane ściereczki i z wielką uwagą przygotowuję się do drogi. Ma ponad 70 lat. Zabiera swój kij do podpierania się, zarzuca niewielki plecak na plecy, zakłada płócienny kapelusz kłania nam się w pas składając ręce jak do modlitwy i wychodzi w drogę. Na trasie mijać go będziemy dwukrotnie. Zaraz na początku drogi i za jakieś 5 kilometrów. Idę i po cichu nucę wszystkie piosenki, które pojawiają się w głowie. To co pojawia się w myślach ubieram w melodię. Słowa są bez znaczenia liczy się energia jaka temu towarzyszy. Dobra energia. Idąc potrzebuję balansu między ciszą a towarzystwem Ani. Dzisiaj droga biegnie między plantacjami pomidorów. Właściwie nie biegnie, ona się wlecze kilometrami. Mijamy ogromne ilości pól ciągnących się kilkadziesiąt hektarów. Obok nas wypełnione po brzegi ciężarówki czerwonymi pomidorami jadąc obok nas zostawiają za sobą tumany kurzu.

Widok małej miejscowości Valada sprawia nam przyjemność. Zatrzymujemy się przy rzece by złapać oddech, zjeść kanapki i dać odpocząć stopom. Słoneczko dosyć mocno przygrzewa, a nad rzeką nie brakuje spragnionych orzeżwienia ludzi.

Relaksujemy się chwilę podziwiamy okolicę i ruszamy dalej. W miasteczku brak miejsca gdzie możemy napić się kawy, więc ruszamy dalej z nadzieją na znalezienie takiego miejsca. Mijając małe domki wzdłuż ulicy widzimy mnóstwo obrazków, płytek, rysunków z wizerunkiem Matki Boskiej Fatimskiej. Widać, że kult tego miejsca jest tutaj bardzo mocno celebrowany.

Kolejny odcinek drogi jest bardzo długi. To droga w której zmagamy się ze zmęczeniem, z bólem z pragnieniem i z pytaniami, które kłębią się w głowie. Odpowiedzi czasami przyjdą póżniej. Brak jakiegokolwiek miejsca gdzie możemy dostać wodę ostudza zapał i entuzjazm. Zatrzymujemy się w cieniu pod drzewem. Wpadam na pomysł by wykorzystać emaliowany garnuszek, pozbierać suche gałązki i żdżbła traw i ugotować wodę na kawę. Sprawnie zgarniam wysuszone od słońca gałązki, trawy. Po chwili na ogniu wrze woda. Jest w niej trochę upalonej trawy, trochę popiołu, ale to bez znaczenia, smak kawy jest wyjątkowy.

Wzmocnione możemy ruszać dalej. To niesamowite jak w takich chwilach zdajemy sobie sprawę jak rzadko doceniamy ten kubek kawy dostępny na co dzień, jak rzadko czujemy w pełni jego smak, zapach. Tutaj to wszystko jest takie wyraziste. Wieczorem docieramy do Santarem. To bardzo urokliwa miejscowość, gdzie życie wydaje się biec bez pospiechu a miejscowa ludność z sympatią odnosi się do turysty. Miasto zwane „portugalską stolicą gotyku” zachwyca nas swoją architekturą i pięknem. Dziś już nie mamy siły by podziwiać jego piękno ale jutro zapewne nadrobimy i zwiedzimy okolice.

Dzień czwarty Santarem- Tremes 20 km

Rano po śniadaniu idziemy na spacer po mieście. Chcemy zobaczyć kościół Igreja da Graça wybudowany w 1380 roku. Jego główną fasadę zdobi rozeta wyrzeźbiona w bloku kamienia. Szczególną cechą tej świątyni jest jej nierówność w stosunku do zewnętrza. Dopiero po zejściu kilku stopni można dostać się do rozległego wnętrza, z trzema nawami i zaznaczonymi dużymi kolumnami. Sanktuarium, nieco niżej, jest pokryte ostrołukami w kształcie krzyża, ozdobione wysokimi oknami, które oświetlają ołtarz.  Wewnątrz znajdziemy nagrobek Pedro Álvaresa Cabrala, odkrywcy Brazylii w 1500 roku, którego pomnik stoi przed kościołem.

Warto zwrócić uwagę na XVIII-wieczną tablicę kaflową przedstawiającą św. Jana Chrzciciela znajdująca się w kaplicy po krzyżowej.

Wychodząc z kościoła odsuwamy się dalej i dalej od fasady, aby móc objąć wzrokiem całą budowlę. Sam kościół ma około 100m długości i jest największą gotycka budowlą Portugalii. To, co widzimy dziś, powstawało przez kilka wieków, to niebywałe ale czasami zatrzymuję się i skłaniam się do refleksji nad upływającym czasem. Czy wam też się zdarza zatrzymać i spróbować wrócić do historii miejsca w którym właśnie jesteście? Ja robię to często.

Wróćmy jednak do terażniejszości; Mamy dzisiaj do pokonania kolejny odcinek, ruszamy przed siebie. Chcemy jeszcze w Decatlon kupić gaz do jedboila więc trochę zbaczamy z trasy. Gaz zakupiony ruszamy przed siebie. Kto z nas przynajmniej raz w życiu nie marzył, aby porzucić codzienne sprawy, nużące obowiązki i wyruszyć w drogę? Tak naprawdę każdy miał takie pragnienia, bo człowiek z natury swojej jest pielgrzymem. Czasami tłumaczymy się brakiem czasu, brakiem zaplecza finansowego czy ograniczeniami swojego ciała. Ale idąc tutaj, pokonując kolejne kilometry często zmagam się z dyskomfortem i bólami. Staram się odrzucić z głowy te nużące myśli i dolegliwości a wówczas dociera do mnie jaką czuję radość i szczęście krocząc nieznanymi ścieżkami. Trasa w dniu dzisiejszym to sinusoida wzniesień. Poruszamy się w terenach leśnych, wśród pól i tylko czasami mijamy osamotnione gospodarstwa oddalone od siebie sporą odległością. Podejścia sprawiają, że brakuję nam tchu i częściej odpoczywamy.

Towarzyszy nam pogodny, słoneczny dzień. Mijamy po drodze mieszkańców, którzy pozdrawiają nas serdecznie, jakaś starsza pani ubrana na czarno siedząc na ławce przed swoim domem przesuwa w dłoniach paciorki różańca modląc się po cichu. Przyglądam się życiu prowincjonalnej, nietkniętej stopą turysty krainy. Dzieci na placu kopią sfatygowaną szmaciankę, a ubodzy mężczyżni sącząc wino , prowadzą rozmowy o wszystkim.

Urozmaiceniem na trasie są drzewa korkowe, które wykorzystywane są do produkcji tablic, korków do win, czy ozdób i galanterii w postaci torebek, bransoletek i innych drobiazgów. Są też widokówki wykonane z korka.

Kolejny dzień w trasie powoduję, że jesteśmy trochę zmęczone. Nogi bardziej obolałe, opuchnięte. Nie mam żadnych odcisków na stopach a to bardzo mnie cieszy, bo ostatnio po pielgrzymce do Santiago de Compostela wymieniałam 2 paznokcie.:) Wiem, że każda droga jest inna i nie powinno się ich porównywać, ale droga do Fatimy jest znacznie mniej „ozdobiona” wszelkimi dodatkowymi akcesoriami w postaci obrazków, proporczyków, wstążek czy innych atrybutów pielgrzyma. Na całej trasie tylko dzisiaj mijałyśmy miejsce urządzone z myślą o ludziach w tej drodze. Szkoda, bo to taki miły akcent. To tutaj możemy przycupnąć na krzesełku, popatrzeć na zdjęcie kogoś kto szedł tak jak my, napić się wody, pomyśleć i doświadczać, że na tej drodze jesteśmy razem.

Pod wieczór doskwiera nam już lekki głód i wówczas przy drodze dostrzegamy duże ilości figowców. Rosną na nich pyszne, słodkie figi. Figowiec może żyć nawet do 200 lat. Jest to małe drzewo liściaste lub okazały krzew, które może osiągnąć wysokość od 7 do 10 metrów. Jego liście są duże, ciemnozielone i mają okrągły kształt. Owoce figowca są w kształcie gruszki. W miarę dojrzewania, w zależności od odmiany, zmieniają one barwę z jasnozielonej na fioletowo-brunatną. Miąższ figi może mieć złoty lub czerwony kolor, w zależności od odmiany. A dla mnie w tej chwili to pyszny rarytas, który bez ograniczeń mogę zjeść.

Nocleg na takiej wyprawie jest nie lada wyzwaniem. Nie chcemy spać w hotelu, bo to nie jest wpisane w plan pielgrzymowania. W drogę do Fatimy zabieramy ze sobą hamaki z moskitierą. Pora więc je wykorzystać. Planujemy dzisiejszą noc spędzić w hamakach. No cóż noc pod gwiazdami z widokiem na świetlisty księżyc to niesamowite przeżycie. Pomyślcie zasypiacie z najpiękniejszym widokiem jakie możecie sobie wyobrażić. Moskitiera zabezpiecza przed niechcianymi owadami, które jak się okazało rano, towarzyszyły nam tej nocy. Były to szerszenie z gniazdem na drzewie obok. Na nocleg wybrałyśmy oddalony od drogi gaj oliwny.

Zasada w szukaniu noclegu jest taka, że szuka się miejsca niewidocznego z drogi ale takiego z którego Ty będziesz mogła zobaczyć kogoś kto się będzie do ciebie zbliża. Dzisiejszą noc śpimy w hamaku. To wyjątkowe doświadczenie wzmacnia nas, daje poczucie, że ta droga jest naszą wyjątkową drogą.

Dzień piąty: Tremas – Minde 27 km

Buty to jeden z kluczowych elementów na tak długiej drodze i od ich dobrego wyboru może zależeć powodzenie całej wędrówki. Ale jakie buty wybrać by nas niosły, a nie sprawiały problemu. Najczęstszy błąd to zabieranie zbyt sztywnych i wysokich butów. Pielgrzymi traktują Fatimę jak wyprawę na trekking górski, nie przewidując, że przez większość czasu będą szli łatwymi, żwirowymi drogami i ścieżkami a nawet dość często asfaltem. Odcinek portugalski pokonuje się często w gorącym klimacie. W takich warunkach but górski gromadzi wilgoć wewnątrz, powoduje obtarcia i odciski. Jeśli weżmiecie buty ze zbyt cienką podeszwą, możecie tak jak ja w drodze do Camino przedrzeć podeszwę i czuć pod stopą każdy nawet najmniejszy kamyczek. To też zły wybór. Ja na tę drogę wybrałam buty, które kupiłam do biegania. Są one o pół rozmiaru za duże i popołudniami, gdy stopy były opuchnięte nie sprawiały mi żadnego problemu. Buty nie sięgają powyżej kostki, są lekkie i bez membrany i z solidną podeszwą. Taki rodzaj buta powoduję, że stopy znacznie lepie j oddychają, a szansa na zarobienie obtarć, odcisków itp. znacznie spada.

Po pięknej nocy z niebem pełnym gwiazd, nastał rześki poranek. Zbyt urocze te chwile aby nie pamiętać ich nawet do póżnej starości pomyślałam, warto takie chwile tworzyć i kolekcjonować w swoim życiu. Cóż budzisz się w nocy i widzisz gwiazdy, a księżyc świeci tylko dla ciebie. Pijemy kawę, jemy małe śniadanie i ruszamy dalej. Od rana towarzyszą nam chmury.

Mijamy niewielkie miasteczko, uzupełniamy wodę. Po pół godzinie marszu Ameiro das Milharicas zostaje za naszymi plecami. Idziemy w milczeniu wzdłuż wąskiej, asfaltowej drogi, którą tylko od czasu do czasu przejeżdża jakiś pojedynczy samochód. Odwracam się, patrząc po raz ostatni na miasteczko, które otulone miękkim światłem wschodzącego słońca wygląda jak bajkowa miniatura. Mijając ostatnie zabudowania, dochodzimy do polnej drogi, prowadzącej wzdłuż niewielkich poletek winorośli. W końcu po niespełna pięciu kilometrach docieramy do miejscowości Monsanto.

Trochę w deszczu, trochę z słońcem wędrujemy dalej mijając betonowy słupek z zapowiedzią kresu naszej drogi.

Czas w drodze często umilam sobie słuchając muzyki i tak dzisiaj towarzyszy mi utwór „Boléro ” Maurica Ravela. Wysłuchałam tego w całości. Utwór tak mnie nakręcił, tak mnie przyspieszył, że prawie biegłam, musiałam zaciągnąć hamulce w postaci informacji- nie idziesz sama, bo chciałam biec nie tylko do Fatimy ale pojawiły się myśli o kolejnym wyjeżdżie, o planach. Niebezpieczny utwór  – przestrzegam! Nigdy się tak nie nakręciłam. Ostrzegam, jeśli masz w swojej kolekcji „Boléro” to unikaj tego jak ognia. Może Cię rozgrzać do czerwoności. A dalej, to już bez zmian. Ból nogi zostaje ze mną do snu…

Dzień szósty: Minde – Fatima- 12 km

Kryzys to już dzień powszedni. Dzień szósty, piaty … to już bez znaczenia. Ale mimo to jest pięknie! Dziś dotrzemy do Fatimy – to wystarczający powód, by iść dalej. Dopada mnie zmęczenie, pogoda i górki robią swoje. Skąd oni tyle tych wzniesień wzięli? Co już przekroczymy jakieś małe górki i cieszę się płaską drogą to pod koniec trasy dopadają nas znowu długie i liczne wzniesienia.
Ostatnie 10-15 km to zawsze droga przez małą mękę. Z jednej strony widzimy oczyma wyobrażni nasz cel, którego wizualizację ułatwia słupek ze zmniejszającą się liczbą kilometrów to jednak kolejny dzień w drodze znacznie obniża moc. Odpoczynek na skraju lasu daje wytchnienie.

Nie chcę by ból spowodował porzucenie tej radości, która niesie mnie w tej drodze. Po odpoczynku czasami wszystko mija. Już trochę gadam sama do siebie: Lusia jeśli robisz coś to rób to dobrze… Zatem jest cel więc realizuj go wytrwale nawet jak będzie trudno – krzycz, przeklinaj. To co, że masz dość, to co że jest trudno, że noga drętwieje i boli… Mogło być gorzej. Mogłabym nie mieć wolnego w pracy. Mógłbym …. nie być tu gdzie jestem. Działa! Dostrzegam! Idę! Po dialogu ze sobą bez negocjacji, bez zbędnych słów wraca zapał. Już nie marudzę, nie idę pochylona jakbym niosła na plecach ciężar minionych lat, przewinień, bo któż z nas ich nie ma? Dumnie, wyprostowana mijam lasy eukaliptusowe, szeptam z ufnością, pytam ile pielgrzymów schroniło się w ich koronach drzew, ile oparcia dostali tutaj. Dostojne, wysokie, od lat są świadkami tej drogi.

Ostatni odcinek przemierzam boso, bez butów. Chcę poczuć każdy kamyk leżący na tym szlaku, chcę w tym ostatnim kilometrze poczuć wyjątkową drogę. Jako dziecko cały czas, mimo napominania przez mamę chodziłam boso. Teraz czuję, że to jest coś do czego wrócę.

Od celu dzieliło mnie zaledwie kilka kroków. Pokonałam je szybko, ignorując zmęczenie i ból, który zalewał całe moje ciało i spowalniał je uporczywie. W końcu stanęłam na ogromnym placu- a przede mną rozpostarła się przestrzeń nie mająca ani końca, ani początku. Bezkresny kawałek nieba sklejony z ziemią i to miejsce do którego szłam ostatnie 6 długich dni. Patrzyłam na Sanktuarium w Fatimie i na ludzi skupionych wokół, mnóstwo ludzi z całego świata. Zatrzymałam się, byłam sama ze sobą, tu i teraz, tylko ja, moje myśli, moje lęki, marzenia, obawy i nadzieje. To wszystko co niosłam całą drogę…. tak, zostawię tu bezpiecznie.

Dzień siódmy i ósmy – Fatima

Wiara jest bardzo intymną i prywatną sprawą każdego człowieka. Niezależnie od zapatrywań religijnych i światopoglądowych, chcę zatrzymać się tu na chwilę i spróbować zrozumieć fenomen tego miejsca.

Myślę, że sam fakt iż objawienie dotyczyło dzieci nie budzi zbyt dużych wątpliwości czy to prawdziwe. Raczej dorośli nie zawsze są gotowi na wiarę w to co im się objawi ( chyba, że zastosują odpowiednie preparaty) i mogliby sceptycznie podejść do objawień. Historia przedstawiła to tak. W 1917 roku trójce młodych pastuszków ukazała się Matka Boża by przekazać im trzy tajemnice. Prosiła w nich o modlitwę różańcową i przepowiedziała wybuch II wojny światowej oraz zamach na „białego kapłana”, co wielu ludzi odnosi do nieudanego zamachu na papieża Jana Pawła II. Sam papież swoje ocalenie przypisywał wstawiennictwu Matki Boskiej Fatimskiej (w jej koronie znajduje się kula wystrzelona przez Ali Agca).

Dwójka pastuszków (Franciszek i Hiacynta) zmarli niedługo po zdarzeniach. Jedynie Łucja dożyła sędziwego wieku.

Ten kult wiary i zaufania do objawień sprawił, że tak nikomu nie znane, ustronne miejsce objawień zamieniło się w potężny kompleks pielgrzymkowy, otoczony dziesiątkami hoteli i pensjonatów. Wielu ludzi przybywa do Fatimy, by za wstawiennictwem Matki Boskiej Fatimskiej prosić o potrzebne łaski. Szczególnie wiele osób przybywa z prośbą o powrót do zdrowia. Oprócz modlitwy, która rozbrzmiewa tutaj w każdym języku ludzie przynoszą woskowe odlewy części ciała, organów i wrzucają je do ognia, chcąc pozbyć się chorób lub podziękować za uratowanie życia.

Czas w tym miejscu upływa nam na modlitwie, na przyglądaniu się tysiącom pielgrzymów, którzy jak my pokonali setki kilometrów by dotrzeć tutaj. Każdy z swoją intencją, niektórzy z podziękowaniem, inni z ciekawości a są też tacy, którzy w tej drodze szukają odpowiedzi…

Bazylika Matki Bożej Różańcowej

Tę niewielką świątynię wybudowano z lokalnego kamienia. 11 lat po pierwszych objawieniach zaczęto prace budowlane. Początkowo był to kościół, w 1953 roku zyskał miano bazyliki. Tu znajdują się groby całej trójki dzieci, która doświadczyły objawień. Nad głównym wejściem do bazyliki znajduje się figura Matki Bożej Fatimskiej, która została wyrzeźbiona przez amerykańskiego zakonnika według wskazówek Łucji.

Bazylika Trójcy Bazylika Przenajświętszej

Wszystkie miejsca kultu. gdzie docierają pielgrzymi często mają obraz sakralnego przepychu, który mnie osobiście drażni. Tutaj wygląd Bazyliki dosyć miło mnie zaskoczył. Fakt, jest w czołówce największych obiektów sakralnych jako kościół katolicki na świecie, ale jego surowy, minimalistyczny wygląd zasługuję na dużego plusa. W środku znajduje się aż ponad 8500 miejsc siedzących! Kościół powstał, aby odpowiedzieć na zapotrzebowanie rzeszy pielgrzymów przyjeżdżających do Fatimy.

Kaplica objawień

To tutaj kierujemy swoje pierwsze kroki po dotarciu do Fatimy. Kaplica znajduję się po lewej stronie placu modlitewnego. Została wybudowana na prośbę Matki Boskiej w miejscu gdzie się objawiła. Ważnym miejscem jest tu kolumna z figurą Matki Bożej Fatimskiej. Postawiono ją w miejscu, gdzie wcześniej rósł dąb, nad którym nastąpiło objawienie. W koronie Matki Bożej Fatimskie znajduje się aż 313 pereł oraz 2679 kamieni szlachetnych. Ponadto w 1989 roku do korony dodano kulę, która przeszyła ciało papieża Jana Pawła II w trakcie zamachu na jego życie w Rzymie. 

Domy pastuszków

Kolejnym miejscem które odwiedziłyśmy były domy pastuszków, którym objawiła się Matka Boża. Wszystkie zlokalizowane są w niewielkiej odległości od siebie, mogłyśmy zwiedzić je podczas jednego spaceru. Od Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej przeszłyśmy 2 km i znalazłyśmy domy Franciszka, Hiacynty i Łucji. Ponadto koło domu tej ostatniej znajduje się ogród, a w nim studnia Arneiro. W tamtym miejscu nastąpiło drugie objawienie Anioła w 1916 roku. To także miejsce, gdzie wizję Ojca Świętego miała Hiacynta. Dom Łucji ważny jest także z innego powodu. To w nim zorganizowano pierwsze przesłuchania dzieci po tym, jak te poinformowały o objawieniach. Z pewnością miejsce to ma duże znaczenie dla historii chrześcijaństwa. 

Przyjmuję życie takie jakie jest, bez próby analizowania, wyjaśniania, rozkładania wszystkiego na drobne. Nie potrafię prosić ale będąc w tym miejscu skłaniam się wyrazić wdzięczność za swoją pasję, dzięki której mogę cieszyć się tworzeniem i zauważać wszystko to co pozwala mi docierać w takie również miejsca. Nie podróżuję żeby uciec od siebie, ale żeby siebie odnależć. Jedyne czego mi wstyd w moim życiu to to, że wiele razy zdarzyło mi się być słabą aż do bólu. Ale to takie ludzkie- a jestem człowiekiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *