Czy zastanawialiście się jaka geneza jest tego powiedzenia? Co może ono znaczyć? W krótkim rozważaniu można doszukać się jakiejś rozbieżności, czy nawet w niezdecydowaniu jaki kierunek obrać, czy nawet na czym się skoncentrować. Nasze decyzje zapadły szybko i zdecydowaliśmy się – lecimy do Maroko. Lecimy kolekcjonować kolejne piękne, a przede wszystkim WŁASNE wspomnienia. Maroko – nadciągamy! :)))

Tydzień w Maroku może wydawać się zbyt krótki, ponieważ jest po prostu TAK wiele do zobaczenia! Ale zobaczcie co udało nam się w tym krótkim czasie zobaczyć.
Mówiąc „Maroko”, niemal czuję zapach miętowej herbaty i słyszę urzekającą muzykę wydobywającą się z głównego placu Marakeszu, Jemaa el-Fnaa. Maroko to jedno z najbardziej magicznych miejsc, jakie odwiedziłam. Zapnij pasy, tak jak my startując samolotem z Krakowa do Agadiru. Lecimy!!! Dzisiaj bardzo szybko można dostać się do Maroko, ponieważ lot jest bezpośredni i trwa nieco ponad 4 godz.
Dzień pierwszy
Agadir
Nasz hotel w Agadirze znajduję się około 1 km od plaży. Ale my nie szukaliśmy wygód i dobrej lokalizacji, bo to ma być nasze miejsce przesiadkowe. Po nocy i pysznym śniadaniu idziemy na spacer. Agadir kusi swoimi szerokimi, piaszczystymi plażami. Kierujemy kroki na malownicze wybrzeże, które zachęca turystów i lokalną ludność do błogiego wypoczynku. Obok ciągnącej się kilometrami plaży biegnie promenada, wzdłuż której rosną strzeliste palmy. Z przyjemnością spacerujemy deptakiem na którym mijamy licznych sprzedawców pamiątek, kolorowych magnesów, drobnych bibelotów- bransoletek, okularów czy zabawek plażowych. Nie brakuje także restauracji i kawiarni.


Po południu jedziemy BlaBla Carem z parą z Maroko i jeszcze z 1 pasażerką do Marrakeszu. Podróż trwa 3 godziny. Jadąc drogą szybkiego ruchu doświadczamy niesamowitych krajobrazów, pełnych egzotycznych barw, nowej kultury, nowych niesamowitych miejsc, które budzą w nas zachwyt. W godzinach wieczornych przyjeżdżamy do Marrakeszu.
Wśród wielu skarbów, jakie kryje Maroko, są riady , co oznacza ogród lub Eden. Budynki te są bogato zdobione, a wiele z nich zaprojektowano jako obiekty noclegowe dla turystów. Ich główną cechą jest to, że są one zorganizowane wokół centralnego patio z fontanną lub małym basenem, na które wychodzą pokoje gościnne.
Dlatego myśląc o podróży do Maroka , szukając noclegu, chcieliśmy poczuć atmosferę tego egzotycznego kraju i wybraliśmy nocleg w jednym z riadów tu w Marrakeszu i w kolejnych miejscach w których mieliśmy okazje przebywać. To prawda, nie na co dzień nocuje się w tak luksusowym pałacu, więc jak jest możliwość, to dlaczego nie skorzystać. Dodam, że ceny są przystępne, a miejsca te wyglądają jak z filmu. Zazwyczaj riady, w przeciwieństwie do hoteli, mają niewiele pokoi, co sprzyja relaksowi, dobrej obsłudze i fajnej relacji z właścicielami. Kolejnym powodem, dla którego warto wybrać riad jako nocleg, jest jedzenie. Większość riadów znana jest zarówno ze swoich restauracji, jak i piękna. Fajnie jest po chaosie i szaleństwie nawoływań, gwaru i dżwięku klaksonu z każdej strony wejść do cichej oazy riadu.



Marrakesz
Najpiękniejsze miejsca w Marrakeszu znajdują się pomiędzy murami Medyny. A najlepsze jest to, że w tych murach wszystko jest w odległości spaceru. Marrakesz jest jednym z najbardziej znanych miast w Maroku i jest dobrze znany z tętniącego życiem miasta, przeciążenia sensorycznego i budynków w kolorze piaskowca. Do najsłynniejszych atrakcji Marrakeszu zalicza się wędrówka po Medynie i zwiedzanie słynnego na całym świecie placu Jemaa el-Fnaa

Oczywiście w Marrakeszu jest o wiele więcej miejsc do zobaczenia. Jadąc tutaj mamy mniej więcej sprecyzowany plan, ale nie będziemy trzymać się go bez odrobiny szaleństwa, wszak otwarci jesteśmy na przygodę. Plac Jemaa el-Fnaa jest prawdopodobnie jednym z najsłynniejszych placów w całym Maroku. Sprzedawcy, tancerze, bębniarze, muzycy, berberyjscy opowiadacze legend, zaklinacze węży, małpy na smyczach oraz masa turystów i lokalnej społeczności. Każdy próbuje coś sprzedać- czy to jakiś produkt czy jakąś usługę. Tutaj możesz w kilka minut zapleść warkoczyki, zrobić tatuaż z henny czy pooglądać pokaz akrobatyczno- muzyczny lokalnej grupy młodych chłopców. Plac Jemaa el-Fnaa budzi się do życie, kiedy ostatnie promienie słońca chowają się za horyzont. Wtedy przechodzi swoistą metamorfozę, stając się najpopularniejszym miejscem spotkań lokalnej ludności oraz żywym teatrem, dla turystów z odległych zakątków świata.
Wieczorem wchodzimy na plac Jemaa el-Fnaa od strony medyny. Pierwsze, co poczułam, to zapachy z kuchni stojących mniej więcej na środku placu, wymieszane z zapachem dymu, zapachem przypraw i kadzideł oraz zapachem afrykańskiego orientu. Na środku placu stoi mnóstwo stoisk z kuchennym zapleczem. Przy każdym ustawione są duże stoły i ławki pokryte kolorowymi ceratami. Przy stołach można zobaczyć zatłoczonych mieszkańców miasta, którzy przyszli na wieczorny posiłek. Jedzenie wygląda na smaczne. Można zjeść lokalne przysmaki, wypić sok ze świeżo wyciśniętych owoców, zrobioną na miejscu kanapkę czy marokańską sałatkę. Jednak moją uwagę przykuły takie kontrowersyjne propozycje jak ślimaki gotowane w muszelkach i podawane z małą wykałaczką w celu wydłubania „zawartości” ze skorupki. Z zainteresowaniem przyglądam się jak rośnie liczba biesiadujących smakoszy tego przysmaku. Zauważyłam, że są tutaj raczej mieszkańcy. Turyści i owszem podchodzą, robią zdjęcia, wykrzywiają się na ten widok i zachęcani przez sprzedawcę do spróbowania szybko oddalają się w obawie, że ….No właśnie, że co? Raz kozie śmierć – myślę wyciągając rękę po małą miseczkę wypełnioną górką ślimaków. Próbuję trafić wykałaczką na małą zawartość muszelki. Wydostaję ją bez trudu i nie przyglądając się zawartości szybko pakuję do ust. Mmm wyrażny, słonawy smak, konsystencja zwarta i naprawdę dobrze smakuję. Sięgam po kolejną, kolejną. Naprawdę to dobrze smakuję. Póżniej już bez oporu przyglądam się zawartości i ze smakiem zajadam, odrzucając muszelki do pustej miseczki.
Dzień drugi
Po pysznym marokańskim śniadaniu, którego bazą są słodkie bułki, dżem oraz małe naleśniki i oczywiście herbata z miętą (maghrebi). Tutaj muszę nadmienić, że herbata z miętą jest napojem tradycyjnie pijanym w Maroko. Bazuje na zielonej herbacie z dodatkiem świeżych liści mięty oraz baaaaaardzo dużej ilości cukru. Jest potwornie słodka:) Stara znana prawda mówi, że na upał najlepiej wypić coś gorącego, a nie jak my zazwyczaj pijemy coś zimnego. Gorąca herbata lepiej nawadnia i wychładza. Będąc w Maroko przekonamy się się, że ten napój przygotowywany i pity jest we wszystkich możliwych miejscach: restauracjach, sklepach na targu i na pustyni.

Nasz kolejny dzień w Marrakeszu zaczynamy od spaceru po wąskich uliczkach medyny. Mam wrażenie, że jedną z najlepszych rzeczy do zrobienia w Marrakeszu jest dosłownie zagubienie się w labiryncie, wąskich, zatłoczonych uliczek wzdłuż straganów wypełnionych najróżniejszymi artykułami. Poruszam się jak w zaczarowanym świecie baśni 1001 nocy. Kolorowe stragany nie tylko przyciągają zmysłem wzroku ale i zapachu. A czego tam nie ma… Jak barwny i pełen niesamowitych zapachów i struktur jest to świat. Lokalni sprzedawcy bez zbytniego i nie nachalnego sposobu zachęcają do zatrzymania się przy ich sklepiku i pooglądania ich najlepszego oczywiście towaru.




Spacerując po uliczkach mediny kierujemy nasze kroki do Pałacu Bahia.
Pałac Bahia to XIX-wieczny budynek , składający się z pomieszczeń ozdobionych wspaniałymi sztukateriami, obrazami i mozaikami, pałacu oraz zespołu ogrodów położonych w Marrakeszu w Maroku. Pałac Bahia miał być największym pałacem swoich czasów . Jest to jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Marrakeszu. W przewodniku przeczytałam, że okazały pałac Bahia powstał w wyniku kaprysów ojca i syna, wielkich wezyrów sułtanów Maroka, którzy chcieli pokazać swoją władzę, ciesząc się jednocześnie przywilejami swojego stanowiska. Pomimo swojego ponadczasowego charakteru, rodem z świetności Wschodu czy Andaluzji, pałac powstał niedawno, gdyż jego budowę rozpoczęto w 1866 roku za panowania sułtana Hassana I (1836-1894). Wciśnięty pomiędzy placem Jemaa el Fnaa, Koutoubia i Pałacem Królewskim, budynek rozciąga się na prawie 8 000 m2 i mieści ogromny riad, który był wówczas najbardziej prestiżowym w całym mieście. Jej pierwszym właścicielem był Si Moussa, a jego syn Ahmed ben Moussa zastąpił go w 1894 roku. Mieszkał tam ze swoimi czterema oficjalnymi żonami oraz z haremem złożonym z 24 konkubin i ich licznych dzieci. W ogrodzie do dzisiaj rosną drzewa pomarańczowe, wysokie cyprysy, bananowce, bzy japońskie, pelargonie… Spośród całego luksusu, który go otaczał, pierwszeństwo ma ulubiona kochanka. Najpiękniejsza ze wszystkich. Na jej cześć postanowił nazwać swój pałac Bāhiya, co oznacza genialny.



Budynek obejmuje sto pięćdziesiąt pokoi, niezliczone dziedzińce i wewnętrzne ogrody, prawdziwy labirynt korytarzy, szkołę koraniczną, łaźnie tureckie, harem, stajnie. Był przez czternaście lat ozdabiany przez najlepszych rzemieślników. Są tu malowidła i stropy z drewna cedrowego z Atlasu Średniego, marmury z Włoch i Meknes oraz ceramika z Tetouanu.
Godziny otwarcia – od 9:00 do 17:00
Po uczcie zmysłów wzrokowych iście królewskich zmierzamy do kolejnej atrakcji tego tętniącego życiem miasta. Tym razem idziemy w stronę meczetu Koutoubi.
Meczet Koutobii
Turyści innego wyznania niż islam nie mogą wejść do meczetu ani minaretu Koutoubia. Jego monumentalny minaret wysokości 77 metrów jest charakterystycznym elementem panoramy miasta. Nazwa meczetu pochodzi od księgarzy i bibliotekarzy, którzy w zamierzchłych czasach sprzedawali tutaj swoje rękopisy i książki. Świątynia stoi na obrzeżach medyny. Można do niej dojść z placu Dżemaa el-Fnat pokonując około 250 metrów. Dowiedziałam się, że jest największym meczetem w Marrakeszu. Miałam również możliwość usłyszeć jak pięć razy dziennie z minaretu wznosi się głos muezina wzywający wiernych do modlitwy. Rozciągający się za meczetem Koutoubia zielony obszar ogrodów porośnięty palmami jest ulubionym miejscem spacerów, relaksu w parku i odpoczynku od zgiełku ulicznych odgłosów tego miasta.


Idąc dalej zatrzymujemy się w ogrodach Le Jardin Secret
Ogrody Le Jardin Secret
Położony wśród wąskich, krętych uliczek i uliczek słynnej medyny, na północ od centralnego placu Jemaa el Fnaa, znajduje się ogród Le Jardin Secret, którego początki sięgają drugiej połowy XVI wieku. Kompleks składa się z dwóch pięknie odtworzonych, bardzo charakterystycznych ogrodów – egzotycznego i islamskiego. Woda, sprowadzona z gór Atlasu Wysokiego stanowi istotny element tego ogrodu, a fontanny znajdujące się w jego centrum są uważane za najważniejsze bo odzwierciedlają raj opisany w Koranie. Gdy przeszliśmy przez dyskretne wejście, zgiełk medyny ucichł. Usłyszałam symfonię śpiewu ptaków i delikatny szelest liści. Ogród, arcydzieło islamsko-andaluzyjskiego designu, otworzył się na naszych oczach. Skomplikowane geometryczne wzory, kojące fontanny i pachnące kwiaty stworzyły zmysłowe wrażenia, które pozwoliły wyciszyć głowę i odetchnąć od zgiełku toczącego się tuż za bramą.


Wędrując po Marrakeszu co krok możemy natknąć się na jakąś perełkę- symbol tego pięknego miasta. Tym wyjątkowym miejscem jest dawna islamska uczelnia Madrasa Ben Youssefa.
Madrasa Ben Youssefa:
Wchodząc do spokojnej ogromnej przestrzeni od razu spróbowałam sobie wyobrazić jak owa uczelnia musiała tętnić życiem w okresie swojej świetności kiedy była największą szkołą koraniczną w Maroko. Budynek jest niezwykle urokliwy, posiada piękne zdobienia, które przypominają wzory misternie wydziergane na szydełku. W czasach świetności medresy (szkoły) liczba uczniów dochodziła do tysiąca. Na jej terenie znajdują się (zachowane w bardzo dobrym stanie )132 bardzo małe i skromne pokoje. To właśnie w nich studenci mogli zagłębiać tajniki Koranu, czy też prawa. Szkoła została zamknięta w roku 1960. Kręcimy się po budynku podziwiając oszałamiającą architekturę madrasy, w tym misternie rzeźbione drzwi z drewna cedrowego, ozdobne sztukaterie i spokojny dziedziniec ozdobiony geometrycznymi wzorami płytek. W trakcie pobytu tutaj nie jesteśmy w stanie poznać bogatą historię madrasy i jej rolę w edukacji islamskiej ale chcemy poświęć chwilę na refleksję w tym spokojnym sanktuarium.



Spacerujemy z zachwytem, poruszając się po wąskich zatłoczonych uliczkach. Niestety Google Maps nie działa tutaj dobrze, więc korzystamy z graficznej mapki, którą dostaliśmy w wynajętym riadzie. Wszystkie największe atrakcje są oddalone od siebie zaledwie kilkadziesiąt metrów więc po chwili przed naszymi oczyma ukazuje się Muzeum Dar El Bacha.
Muzeum Dar El Bacha
znane również jako Muzeum Confluence. Przeczytałam, że jest charakterystycznym punkt orientacyjny w mieście Marrakesz. Jest to piękny pałac, który stoi od XVIII wieku i jest symbolem bogatej historii i kultury miasta .
Architektura Dar El Bacha jest naprawdę wyjątkowa. Pałac składa się z kilku budynków połączonych szeregiem dziedzińców i ogrodów . Ściany ozdobione są misternymi mozaikami i kolorowymi kafelkami, które nadają pałacowi żywy i przyciągający wzrok wygląd. Z zachwytem przyglądam się kunsztowi z jakim zostały wykonane te drobne, koronkowe wręcz zdobienia ścian, podłóg i stropów. Jest to dla mnie niesamowite jak już w XVIII wieku nie mając dostępu do wielu narzędzi rzemieślnicy wykonali swoje dzieła.


Mimo, że nie wgłębiłam się zbyt w historię sięgającą przeszłości zbyt dogłębnie z ogromnym zapałem stanęliśmy przed grobowcami Saadytów.
Grobowce Saadytów
Podobnie jak cała Medyna, Grobowce Saadytów znajdują się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO . Zabytkowy kompleks grobowców składa się z dwóch wspaniałych mauzoleów i jest obecnie jednym z najpopularniejszych zabytków Marrakeszu. W kompleksie znajdują się grobowce łącznie siedmiu sułtanów i 62 członków rodziny dynastii Saadytów.

A kim byli Sadyci? Sadyci zjednoczyli Maroko po trwającym od drugiej połowy XIV wieku rozbiciu dzielnicowym. Zreformowali administrację oraz podatki, utworzyli nowoczesną armię wyposażoną w broń palną i artylerię oraz flotę wojenną. Oparli się zbrojnie Turcji, zlikwidowali większość enklaw portugalskich na wybrzeżu. Pod Al-Kasr al-Kabir pobili wojska portugalskie w 1578 roku, podbili Sudan Zachodni (państwo Songhaj) w 1591 roku, rozwinęli w południowym Maroku na niespotykaną w jego dziejach skalę uprawę trzciny cukrowej oraz produkcję cukru z przeznaczeniem na eksport do Europy. Kres ich potędze położyła wielka epidemia dżumy w latach 1597–1608. (wikipedia.pl)
Godziny otwarcia – od 9:00 do 17:00
Główną atrakcją Marrakeszu jest osobiście dla mnie medyna.
Medyna
Jest to najstarsza dzielnica miasta częściowo otoczona murami. W 1985 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tak naprawdę jest to oddzielny organizm miejski z chaotyczną zabudową i gęstą siecią uliczek. Bardzo często są to ślepe uliczki prowadzące do czyjegoś mieszkania. Na których niejednokrotnie się zgubiliśmy. Medyna jest jednym wielkim bazarem, gdzie nie spojrzeć tam stragany, kramy, sklepiki oraz małe zakłady rzemieślnicze. Kupić tu możemy dosłownie wszystko, od gustownego rękodzieła wyrabianego często na uliczce nieopodal, po chińską tandetę.




Przemierzając niektóre uliczki medyny można poczuć się jak w baśni 1001 nocy. Zapachy ziół, herbat, kadzideł wprowadzają niezły zamęt w głowie a kolory, barwne świecidełka odbijając świetlany połysk złotych zdobień pozwalają poczuć się jak w środku toczącej się baśni. Nic więc dziwnego, że Medyna w Marrakeszu jest czymś unikatowym na skalę światową, dlatego przyciąga masę turystów. Jedni są nią zafascynowani, a drudzy zawiedzeni. Dlaczego? Tak jak wszystko co się świeci ma swoje dwie strony. Wystarczy wejść w boczne, mniej uczęszczane uliczki i zobaczyć, że sporo budynków jest w bardzo złym stanie. Wszędzie widać rozpadające się domy, z ogromną ilością śmieci wokół. W powietrzu czuć częściej nieprzyjemne zapachy niż aromat orientalnych przypraw. Duża ilość bezdomnych też nie jest czymś wyjątkowym.
My skręciliśmy w boczne uliczki w poszukiwaniu garbarni. Szukając w plątaninie uliczek, czasami zapuszczaliśmy się w jej bardzo odległe zaułki. Bezradni, bez pomysłu jak tam dotrzeć zapytaliśmy przechodnia, który, oczywiście za drobną sumkę zaprowadził nas do przyjaciela, który również za drobną sumkę oprowadził nas po tym miejscu.
Garbarnia
Garbarnia w medynie zachowuje cechy i techniki produkcji od czasów średniowiecza. Miejsce to czuć już trochę zanim się go zobaczy. Kiedy podchodzimy bliżej odór staje się nieznośny. Od przewodnika dostajemy garść świeżej mięty, którą przytykamy do nosa. Wędrujemy między kadziami wypełnionymi mętną, ciemną cieczą w której namaczane są skóry. Zapach amoniaku i zgnilizny staje się nieznośny dla nas, a jesteśmy tutaj zaledwie kilka minut. W betonowych kadziach wypełnionych wodą z ptasimi odchodami moczy się skóry, żeby je zmiękczyć i sprawić, by były przyjemne w dotyku. Zastanawiam się jak wytrzymują to pracownicy? Co ciekawe, jak opowiada nam przewodnik, praca w takiej garbarni to – mimo ogromnej uciążliwości – marzenie wielu mieszkańców Marrakeszu. A może właśnie ze względu na uciążliwość, bowiem jest ona na tyle trudna, że jednocześnie bardzo dobrze płatna. Póżniej oczywiście zaprowadzeni zostajemy do sklepu z wyrobami skórzanymi, ale to naturalne praktyki takiego przewodnika.







Dzień trzeci
Nasza tygodniowa podróż po Maroku nie zawiodła. Każdy aspekt krajobrazów, ludzi i kultury budził w nas podziw i chcieliśmy więcej. Jednak jedno szczególne doświadczenie podczas naszej wycieczki po Maroko wyróżniało się najbardziej. Już na etapie planowania wiedzieliśmy, że chcemy tutaj dotrzeć, mimo tak wielu atrakcji to właśnie zobaczenie na własne oczy Sahary stało się punktem przewodnim tej wyprawy.
Chcąc odwiedzić te rejony Maroka skorzystaliśmy z usług jednego z wielu lokalnych organizatorów, którzy organizują kilkudniowe wycieczki z noclegiem na Saharze.
Z grupą 12 turystów z całego świata jedziemy busem przez najbliższe dwa dni w kierunku rozległej pustyni. Pierwszy dzień składa się z kilku naprawdę ciekawych etapów.
Najpierw podróżujemy krętą, ale niezwykle panoramiczną drogą, która przecina pasmo górskie Atlasu Wysokiego .

Następnie docieramy do przełęczy Tizi n’Tichka, która oferuje naprawdę sugestywne widoki.


Jednym z najciekawszych przystanków tej krótkiej wycieczki jest niewątpliwie Ait Ben Haddou
Ait Ben Haddou
Pięknie ustawione, ufortyfikowane miasto, jego fasada i mury z czerwonej cegły mułowej przywołały w nas obrazy biblijnych miast, dawno zaginionych wiosek oraz walczących armii perskich i greckich. Ait-Ben-Haddou to piękna, ufortyfikowana wioska, która od 1987 roku znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miasteczko zostało zbudowane około 1000 lat temu i było wówczas ważnym punktem na trasie karawan. Dzięki swojej wyjątkowej architekturze i niesamowicie magicznej atmosferze, Ait-Ben-Haddou służyło już za plan zdjęciowy wielu znanych filmów. Na przykład kręcono tu „Grę o tron”, „Gladiatora”, „ Jezus z Nazaretu” i ” Mumia” Czasami jakaś budowla , zabytek wygląda z daleka okazale a po bliższym zapoznaniu traci swój urok. Nic bardziej mylnego w tym przypadku. Spacer okazał się idealną formą zwiedzania pięknej wioski. Przekraczając rzekę, zobaczyliśmy to spektakularne miejsce. Mieliśmy okazję zwiedzić niektóre stare domy od środka. Wewnątrz maleńkie alejki i klatki schodowe wiją się wokół budynków z czerwonej cegły, które znajdują się w różnym stanie zniszczenia. Niektóre popadły w ruinę, inne zostały wyremontowane lub całkowicie przebudowane przez przemysł turystyczny. Weszliśmy na szczyt jednego z okolicznych wzgórz, na które łatwo się wspiąć, a zostaliśmy nagrodzeni piękną, opuszczoną górską scenerią. Wizyta tutaj jest fantastycznym przeżyciem ! Nie bez powodu nakręcono tu tak wiele filmów. To jakby cofnąć się w czasie i oczekiwać nadejścia z Sahary karawana.




Zwieńczone mury wznoszą się na zboczu wzgórza, z którego rozpościera się wspaniały widok na okolicę.
W pobliżu znajduje się także miasto Ourzazate , którego kasba jest niezwykle sławna i kręcono tu także wiele scen z niezwykle znanych filmów i seriali telewizyjnych, takich jak Gra o Tron. Ale tutaj nie zatrzymujemy się.
Opuszczając Ourzazate, kierujemy się na wschód, przekraczając Vallèe des Roses : dolinę pełną ogrodów różanych, których kwiaty wykorzystuje się do tworzenia esencji i wody różanej. Zatrzymujemy się na chwilę by poczuć zapach róż w El Kelaat M’Gouna. Świeże górskie powietrze w tej części Maroka pachnie nutą róż.

A my jedziemy dalej. Ostatnim przystankiem przed dotarciem do hotelu, gdzie spędzimy noc jest cudowna dolina Dades, charakteryzująca się sugestywnymi krajobrazami, skałami rzeźbionymi przez wiatr i górskimi oazami. Jak głosi miejscowe przysłowie, wiatr ma syna, który mieszka w dolinie, dlatego zimą szaleje w dół tej doliny, aby go odwiedzić. Wąwóz Dadès, położony w cieniu Atlasu Centralnego, przedstawia zupełnie inny krajobraz od tego jaki mijamy po drodze. Niezwykłe czerwone formacje skalne, wyglądają jak wosk, wtapiający się w zielony dywan gaju palmowego. Są one znane lokalnie jako Małpie Palce ze względu na ich dziwaczne, stworzone przez wiatr kształty. Nieco dalej znajduje się bardziej kolorowa grupa skał nazwana „Dolina Ludzkich Ciał”, o której mówi się, że wygłodzeni podróżnicy umierali z głodu i zostali zamienieni w kamień.


Dzień czwarty
Po śniadaniu jedziemy dalej. Pierwszym przystankiem tego dnia jest Tinerhir.
Tinerhir
Jest to wioska berberyjska zbudowana z różowej gliny zmieszanej ze słomą. Idąc za naszym przewodnikiem, mocno otulonym brązowym turbanem wchodzimy w labirynt wyjątkowo wąskich uliczek, niskich, ciemnych bram i ślepych podwórek bez światła. W wielu przejściach mieści się swobodnie jedynie dziecko, a dziury w ścianach stanowiące okna są niewiele większe od głowy. Parę zabudowań to już ruiny odsłaniające pogmatwany szkielet ścian, schodów, podłóg i stropów.


Tutaj we wsi zwanej w języku marokańskim kazbą toczy się codzienne życie. Słychać pokrzykiwania dzieci, kobiety noszą wodę, sprzedawcy zachwalają towary. Wioska otoczona jest ogromnym gajem palmowym i polami uprawnymi. Mijamy kobiety pracujące w polach, skupione na swojej pracy.



Tutaj produkowane są tradycyjne dywany berberyjskie, której produkcja jest pracą rąk i trwa od kilku tygodni do kilku miesięcy.


Około 15 km od Tinerhir znajduje się ogromny wąwóz Todra.
Wąwóz Todra
Wąwóz Todra powstał w wyniku erozji skał przez nurt rzeczny. Podobno w porze suchej płynie tędy niemrawa rzeczka, ale w porze deszczowej wody jest tak dużo, że nawet droga prowadząca do wąwozu może być zalana i niebezpieczna. My trafiliśmy na łagodny nurt rzeki (ma tą samą nazwę co wąwóz). Kilka osób z naszej grupy odważyło się na spacer i kąpiel w zimnym nurcie. Wąwóz ma kilka kilometrów długości, ale najwyższe i najbardziej spektakularne skały znajdują się na ostatnim kilometrze. Rzeka przepływa między skalistymi ścianami, które w niektórych miejscach osiągają wysokość ponad 300 metrów. Wody tej rzeki są wykorzystywane przez rolników do nawadniania pól migdałowych, a wielu pasterzy przyprowadza tutaj swoje kozy aby ugasić pragnienie na jej brzegach.



Podróż na Saharę była długa, ale wiedziałam, że będzie warto. Do odległej Merzougi dotarliśmy w południe po przejechaniu przez ogromne wąwozy i bujne zielone doliny, mijając wiele wiosek i rozległych równin.


Merzouga
Zostawiamy nasze torby na recepcji w hotelu, pakujemy małe torby podróżne i ruszamy na przeżycie, na które bardzo czekałam – nocny biwak na Saharze. Sahara to największa pustynia na całej planecie, zajmująca niemal całą północ Afryki.
Zanim wskoczyliśmy na wielbłądy, przygotowujemy się, owijając głowy chustą (hidżabem) w tradycyjnym berberyjskim stylu. Hidżab to jeden z najpopularniejszych elementów ubioru muzułmańskich kobiet. Zakrywa włosy, głowę, uszy i szyję, natomiast twarz i ramiona pozostawia odkryte. Wychodzimy na piasek na spotkanie z wielbłądami, które mają nas nieść przez wydmy. Wielbłądy już czekają na nas. Podchodzę do jednego i dotykam jego sierści, jest miękka, włochata, ruda. Mimo, że już kiedyś jechałam na wielbłądzie to czuję się podekscytowana. Siadam na grzbiecie tego zwierzęcia i na sygnał od młodego przewodnika berberyjskiego, który ma prowadzić naszą karawanę przez pustynię, wielbłąd podnosi się przechylając mnie do przodu. Sprawnie chwytam za uprzęż i mocno zaciskam nogi oplatając je po bokach wielkiego stworzenia. Z gracją powoli ruszamy do przodu na Saharę.

W górę, a potem w dół, kołysząc się w rytm kroków prowadzonej karawany poruszamy się w kierunku jasnopomarańczowych wydm, które są daleko, jak okiem sięgnąć. Poczułam się taka malutka na rozległej, niesamowicie pięknej pustyni. Przypomniała mi się powieść „W Pustyni i w Puszczy” a ja czuję się przez chwilę jak mała Nel. W zasięgu wzroku nie ma ani jednej duszy ani budynku ani żadnej nawet malutkiej roślinki. Poza odgłosami spowodowanymi zachwytem, które czasami wydajemy, gdy zapadające się w piasku wielbłądy wstrząsają naszymi ciałami, nie słychać żadnego dźwięku. Pustynia jest zupełnie cicha. Pustka, która nas otacza jest wyjątkowa. W czasach gdzie wokół mnóstwo bodżców, robi na mnie niesamowite wrażenie. Tutaj nic mnie nie rozprasza. Cisza. Spokój. Miejsce, gdzie nie słychać szumu drzew, miejsce, gdzie nie ma ptaków i nie słychać ich śpiewu. Obserwuje rytmiczny chód naszych wielbłądów, których nogi tylko lekko się zapadają. A nasze cienię tańczą w piasku. Mało kto umie tak dobrze poruszać się po piasku. Stopy wielbłądów rozszerzają się, dzięki czemu mają dużą powierzchnię styku na złocistym piasku.


Z każdą pokonaną wydmą rodzi się nowy krajobraz. Kolory złotego na przemian z kształtami cieni pozwalają mi upajać się czystym pięknem. Sahara mieni się różnymi kolorami jak w rytm muzyki. Nawet cisza tworzy spektakl dżwięku, dżwięku w najlepszej formie.
Pomimo ciszy Sahary, jestem oszołomiona, mocą górujących wokół nas wydm. Po dosyć długim odcinku pokonanym na wielbłądach przesiadamy się do jeppów. Tu bardziej dynamicznie posuwamy się do przodu mijając niesamowity krajobraz jaki stworzyła pustynia.
Docieramy do celu. Do campu złożonego z namiotów, w których będziemy dziś spać. Zanim rozłożyliśmy się w namiotach, pobiegliśmy na szczyt pobliskiej wydmy, aby w ostatnich promieniach słońca podziwiać widoki. Wolno zachodzące słońce tworzy niesamowitą scenerię. Będąc w samym sercu pustyni słyszę tylko własny oddech. Obejmuję wzrokiem całą pustynię. Bezkres horyzontu. Nie ma nic prócz ogniście pomarańczowego piasku mieniącego się w promieniach zachodzącego słońca. Uczucie, które towarzyszy mi w tym momencie jest nie do opisania. Siedząc tak na piaszczystej wydmie z dala od wszystkich zbędnych rzeczy, od telefonów, informacji, różnych bodżców czuję niesamowitą wolność. Pustynia tonąca w kolorach zachodzącego słońca jest magiczna i potrafi zachwycić. Słońce chowało się za wierzchołkami wydm bardzo szybko, wystarczyło kilka chwil, aby światło zachodzącego słońca zgasło, zniknęły ciepłe barwy zachodu, a Saharę zaczął otulać zmrok. Zrobiło się ciemno i ruszyliśmy do naszego obozu.



Po zachodzie słońca wracamy do naszego dwuosobowego namiotu. Chwila odpoczynku i za chwilę nadszedł czas na berberyjską kolację w namiocie głównym.
Na kolację Berberowie przyrządzają warzywa oraz popisowe marokańskie danie, czyli Tajin. Wchodząc do namiotu czujemy już zapach Tajine. Wiedzieliśmy, że będzie to niepowtarzalny smak. Tajine to gliniane naczynie z przykrywką-stożkiem, umieszczane na misce z potrawą. Para przesycona przyprawami spływa z powrotem do garnka. Idealnie przyprawione, ciepłe, aromatyczne, czego chcieć więcej. Po intensywnym, pełnym emocji dniu wszystko bardzo nam smakuje. Po kolacji nasi gospodarze rozpalają ognisko i przy tradycyjnych śpiewach Berberów, afrykańskich dźwiękach i pustynnego rozgwieżdżonego nieba spędzamy wieczór.
Siedząc przed namiotem spoglądam w bezchmurne, ciemne niebo z milionem gwiazd, które zachwyca swoim ogromnym pięknem. Gwiazdozbiory tworzą magiczne obrazy. Mam przeświadczenie, że właśnie dla takich chwil warto było pokonać tę drogę. Te chwile są jedyne, wyjątkowe. Nasze…
Zmęczeni ilością wrażeń idziemy spać. Noc jest ciepła. Spimy bardzo dobrze.
Dzień piąty
Berberowie są związani z pustynią- Saharą. Wiele rodzin mieszka tu od pokoleń. Co prawda dawni nomadzi porzucili koczowniczy styl życia i obecnie zamiast prowadzić stada wielbłądów, są uzależnieni od turystyki, to nadal żyją bardzo podobnie jak ich przodkowie. Można by pomyśleć, że mieszkanie w tak odludnym miejscu może uczynić człowieka niegościnnym, nic bardziej mylnego. Kultura Berberów mocno kładzie nacisk na serdeczność i gościnność, która sprawia, że podróż na Saharę jest tak wyjątkowa. Rano budzimy się przed wschodem słońca- o godzinie 06:00. Po śniadaniu jedziemy jeepem na wioskę berberyjską, by z bliska zobaczyć jak żyją w swoich obozach.
Podobnie jak zachód słońca, wschód słońca jest zawsze ekscytującym momentem. Widok wschodzącego słońca w typowo berberyjskiej wiosce był niesamowitym doznaniem. Będąc tutaj zdałam sobie sprawę jak niewiele mając wokół siebie rzeczy materialnych można czuć się szczęśliwym, a przede wszystkim wolnym….




Niewiele jest miejsc na Ziemi, które można porównać do niesamowitych krajobrazów, które zobaczyłam odwiedzając Saharę.



Po raz ostatni rozejrzałam się po otaczających mnie wspaniałych górach piasku i poczułam ogromną wdzięczność. To była moja ostatnia chwila na Saharze, ale wiedziałam, że to przeżycie zostanie w mojej pamięci na zawsze.

Biegnąca mniej więcej z północy na południe wzdłuż wschodniej granicy Maroka z sąsiednią Algierią, Sahara jest największą gorącą pustynią na świecie. W rzeczywistości Sahara zajmuje obszar mniej więcej wielkości całych Stanów Zjednoczonych. Wielu podróżników odwiedza Maroko specjalnie z zamiarem udania się na pustynię i spędzenia nocy pod gwiazdami. Pustynna przygoda była dla mnie jedyna w życiu szansą, której nie mogłam przegapić. Sahara przemawia do wyobraźni wielu ludzi, a kiedy już tam będziesz, od razu zrozumiesz dlaczego.
Wracamy do Marrakeszu, pokonując tę samą drogę. Wieczorem po zameldowaniu się w hotelu idziemy na plac Jemaa el-Fnaa oraz na spacer po medynie. Jutro wracamy autobusem do Agadiru.
Dzień szósty
Agadir
Na pierwszy rzut oka wygląda jak jedno z nowoczesnych, europejskich miast. W swoim sercu skrywa jednak najprawdziwszą arabską medynę. W tym miejscu czas jakby się zatrzymał, choć i tak nieubłaganie wdziera się tu turystyczny biznes. Na każdym kroku można natknąć się na knajpki, bary, hotele czy stragany z pamiątkami. Widać gołym okiem, jak tradycja przeplata się tutaj z nowoczesnością. Są ewidentne wpływy Europy i kultury zachodniej, ale wciąż jest to kraj arabski ze swoimi zasadami. Wprawdzie nie spotkamy się tutaj z sytuacją, w której zdecydowana większość miejscowych nosiłaby tradycyjne szaty na co dzień. Zasady ubioru są w Maroku dość liberalne, choć mimo to spora część kobiet nosi hidżaby, a wielu mężczyzn ma na sobie charakterystyczne dżellaby.




Piaszczyste, szerokie plaże to według mnie zdecydowany atut tego miejsca. Będąc tutaj jeden dzień udało nam się skorzystać z uroków tego miejsca i poleniuchować na złotym piasku nad Oceanem Atlantyckim.



Przysmaki w Maroko
Podróżując często mamy możliwość spróbowania czegoś egzotycznego do jedzenia. Mając do wyboru nieznane nam przysmaki chętnie je kosztujemy. Wiadomo, że jedzenie jest nieodłączną częścią podróży – dla nas częścią bardzo ważną :). A wynika to z naszego umiłowania do jedzenia. Będąc w Maroko udało nam się kilka dań spróbować.
Ślimaki – to niewątpliwie jedna z „dziwnych” dla przeciętnego zjadacza chleba przekąska. Spróbowaliśmy jej na Placu Jemaa el Fnaa w Marakeszu. Idąc w stronę gastronomicznych straganów już z daleka zauważamy kopczyki usypane ze ślimaków. Gotowane są w wywarze takim jak rosół, więc są lekko słonawe. Sprzedawca dużą chochlą nakłada porcję do miseczki i wręcza wykałaczkę do wydobycia skorupiaka z małej muszelki. Smak i konsystencja przypomina mięso drobiowe.


Tażin – tradycyjne marokańskie danie, nazwane tak jak naczynie w którym jest sporządzane. Tadżin nie lubi pośpiechu, wymaga czasu i spokoju mimo, że danie możemy znależć w każdej restauracji, musimy trochę poczekać aż zostanie nam podane. Jest podawane z ryżem, kaszą i kurczakiem, z warzywami, z rybą, do wyboru do koloru. Przygotowywane i podawane jest w glinianym naczyniu ze stożkowatą pokrywą (stąd tez nazwa potrawy). Naczynia możemy kupić na marokańskich bazarach. Smak potrawy dopełniają mieszanki przypraw (kolendra, kumin, szafran), które dzięki charakterystycznemu kształtu naczynia przenikają w głąb potrawy czyniąc ją soczystą i po prostu pyszną! Nie ma dwóch takich samych „tadżinów”, mówi stare marokańskie przysłowie.
W kuchni marokańskiej chodzi głównie o przyprawy i długie gotowanie”, powiedział kiedyś najbardziej znany kucharz świata Jamie Oliver. Z pewnością jest to prawda, jednak także niesprawiedliwe uproszczenie. Potrawy serwowane w Maroku to bogactwo smaków i kultur.


Kuskus – To niewątpliwie kolejny symbol Maroka. W Azji mają ryż, Włosi słyną z makaronu, my zajadamy się ziemniakami a w Maroko kuskus jest dodatkiem do wszelakich dań. Podawany do dań mięsnych i warzywnych oraz różnych sosów i gulaszy. Jest pyszny – sypki i delikatny, a poza tym zdrowy!


Miętowa herbata – nazywana często przez mieszkańców Maroko – marokańską whiskey . Możemy ją wypić wszędzie. Podawana w hotelach, na targach, do każdego posiłku. Do naparu z zielonej herbaty wkłada się kilka gałęzi mięty i przelewa się go cienkim strumyczkiem z jednego naczynia do drugiego, aż jego powierzchnia spieni się i pokryje bąbelkami. Tutaj umawiając się z przyjaciółmi nie umawia się na kawę tylko na herbatę. Pije się ją z małych szklaneczek, podobnie jak w Turcji. Potrafi być okropnie słodka, ale nic lepiej nie ochłodzi w gorący dzień niż właśnie miętowa herbata.


Sok pomarańczowy – nic tak nie gasi pragnienia jak świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy! Stoiska z sokiem spotykaliśmy w różnych miejscach.

Jeżeli miałabym podsumować jedzenie w Maroko to przyznam szczerze nie ujeła mnie tak, że chciałabym wprowadzić smaki tego kraju do mojego jadłospisu. Zapewne było to coś innego, coś co czasami zdziwiło swym smakiem, zaskoczyło i było warte spróbowania.
W Maroko zakochujesz się od pierwszego wejrzenia: bogactwo jego krajobrazów, fascynująca architektura, kolor i egzotyka, którą tchnie, sprawiają, że jest to idealne miejsce na wycieczkę. To naprawdę urzekający klejnot Afryki Północnej. Jestem oczarowana tym pięknym krajem, jego pięknymi barwami, różnorodnością architektury i krajobrazów. Tętniące życiem rynki potrafią zachwycić swoimi zapachami, smakami i kolorami….Natomiast serdeczność i ciepłe przyjęcie gościnnych mieszkańców zachęca do tego by wrócić tam choćby na chwilę, jeszcze raz. Do zobaczenia Maroko!
